IPN spróbuje rozwiązać tajemnicę sierocińca w Dusznikach-Zdroju. Pod koniec wojny trafiały tam noworodki, które rodziły kobiety zesłane w te rejony na przymusowe roboty oraz dzieci z bombardowanych niemieckich miast. O wielu dzieciach ślad zaginął, a część opuszczała sierociniec z nowym nazwiskiem, czasem nową, już polską tożsamością.
Ponad 70 lat od likwidacji jednego z najbardziej tajemniczych sierocińców na Dolnym Śląsku jest nadzieja na wyjaśnienie tego co działo się w latach 1945 - 1948 w Dusznikach-Zdroju. Oddziałowa Komisja ds. Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu przy Instytucie Pamięci Narodowej we Wrocławiu - Delegatura w Opo-lu wszczęła właśnie śledztwo w sprawie zbrodni popełnianych w tym miejscu. Chodzi o zabójstwa dzieci urodzonych przez polskie kobiety przebywające na robotach przymusowych na terenie ówczesnych Niemiec oraz o przymusowe odbieranie dzieci i nadawanie im nowych tożsamości.
Do dziś o sierocińcu wiadomo bowiem niewiele, poza tym, że w 1945 roku stworzyły go siostry Notre Dame z ówczesnego Breslau oraz że przebywało tam ponad sto dzieci w wieku do czterech lat.
Trafiały tam dzieci zarówno z bombardowanych niemieckich miast, jak i te, które rodziły Polki przebywające w tym rejonie na robotach przymusowych. Sierociniec sióstr Notre Dame istniał tylko trzy lata, a po jego likwidacji dzieci prawdopodobnie zostały przekazane do domów dziecka m.in. w Ścinawce Dolnej, Kłodzku i Bardzie Śląskim. Ale nie wszystkie...
- Co ciekawe, o dusznickim sierocińcu nie ma wzmianki w archiwach i kronikach - mówi Dariusz Giemza, założyciel Muzeum Skarbiec Ziemi Kłodzkiej, który od kilku lat bada losy tego miejsca i jego wychowanków. -Wiadomo, jednak, że część z nich została adoptowana, część została przeniesiona do innych sierocińców. Z moich dotychczasowych badań wynika jednoznacznie, że nierzadko też niemieckie dzieci stawały się Polakami, bo po wojnie w Polsce łatwiej było im znaleźć rodzinę - dodaje.
Urodził się jako Niemiec, został Polakiem
Dariusz Giemza opowiada, że wszystko zaczęło się od pana Piotra, który kilka lat temu zgłosił się do niego prosząc o pomoc w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie... kim jest.
- Jego pierwsze wspomnienia z dzieciństwa dotyczyły domu dziecka w Dusznikach. Nie znał prawdziwej daty swojego urodzenia, nie wie kim byli jego rodzice, w końcu kim jest on sam. Chciałem mu pomóc i wtedy trafiłem na tę tajemniczą sprawę - mówi Giemza.
Potem była historia kolejnego dziecka, dziś mieszkańca Ślaska. Po 50 latach okazało się, że nie jest Polakiem, a jego matka Niemka zaraz po urodzeniu zostawiła go w sierocińcu w ówczesnym Breslau.
- Kiedy po niego wróciła powiedziano jej, że wszystkie dzieci zginęły w bombardowaniu. Kobieta wyjechała do Stanów Zjednoczonych, ale nie potrafiła o tym zapomnieć i kilka lat temu wyznała bliskim skrywaną tajemnicę. Kiedy zmarła, rodzina zaczęła szukać jakichś śladów po dziecku. Okazało się, że chłopiec wcale nie zginął: został wywiedziony do sierocińca do Dusznik-Zdroju, a potem adoptowany przez Polaków. Ale nie chce o tym publicznie rozmawiać. To dla nich trudna sprawa i wcale się nie dziwię - opowiada Giemza, który ma nadzieję, że prokuratorzy z IPN-u w końcu wyjaśnią sprawę tego miejsca.
- Oni w przeciwieństwie do mnie mają możliwości i dostęp do tajnych archiwów - podkreśla.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?