Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Awanturnicza młodzież przed Sądem Wojskowym

Tadeusz Talarczyk
Pod takim tytułem ukazało się w Expresie Poznańskim z dnia 28 stycznia 1947 r sprawozdanie z procesu 12 uczniów Gimnazjum i Liceum w Śremie oskarżonych o przynależność do tajnej organizacji mającej na celu obalenie ...

Pod takim tytułem ukazało się w Expresie Poznańskim z dnia 28 stycznia 1947 r sprawozdanie z procesu 12 uczniów Gimnazjum i Liceum w Śremie oskarżonych o przynależność do tajnej organizacji mającej na celu obalenie panującego ustroju. Jaka była droga, która doprowadziła tę „awanturniczą młodzież" przed surowe oblicze wymiaru sprawiedliwości Polski Ludowej?
W okresie okupacji powstał na terenie województwa krakowskiego Konspiracyjny Związek Harcerstwa Polskiego. W roku 1944 wstąpił do niego Kazimierz Kędziora wywieziony ze Śremu do G.G przez Niemców .
Po zakończeniu wojny kierownictwo KZHP postanowiło nie ujawniać się lecz kontynuować swą działalność. We września 1945 r określono w następujący sposób cele i zadania organizacji:
„Związek w pracy konspiracyjnej ma przygotować fundamenty do osiągnięcia zupełnej wolności, całości i niezależności Polski w drodze rewolucyjnej czy ewolucyjnej, tj. drogą przewrotu czy też powolnych przemian.
Prace te prowadzi się przez:
Wychowanie młodzieży w duchu katolicko - narodowym.
Wychowanie młodzieży na obywateli świadomych swych zadań i celów.
Przeszkolenie wojskowe."
We wrześniu 1945 r przyjechało do K. Kędziory, który był wówczas uczniem II klasy Gimnazjum w Śremie, dwóch jego znajomych z Tarnowa z propozycją założenia oddziału Konspiracyjnego Związku Harcerstwa Polskiego. Kędziora podjął się tego zadania a funkcję drużynowego zaproponował Tadeuszowi Sikorze, drużynowemu oficjalnego ZHP. Wspólnie zaczęli werbować członków KZHP spośród zaufanych uczniów Gimnazjum. Jeżeli wybrany kolega wyraził zgodę na przystąpienie do organizacji, składał przysięgę i wybierał sobie pseudonim. W ten sposób do wiosny 1946 r utworzono jeden zastęp którego zastępowym został K. Kędziora. Zastęp dzielił się na dwie sekcje z sekcyjnymi Arkadiuszem Piochem i Zenonem Kamieńskim. Zdecydowana większość członków KZHP należała jednocześnie do jawnego ZHP.
Gdy mój kolega z klasy Zbigniew Barełkowski zaproponował mi w lutym 1946 r wstąpienie do KZHP odpowiedziałem oczywiście: tak. Po paru dniach nastąpiło zaprzysiężenie.
Komenda KZHP mieściła się w Krakowie skąd otrzymywano instrukcje, szyfry, komunikaty itp. Kontaktowano się również z oddziałami KZHP w Opolu i Nowej Soli. Ten ostatni założony został przez ucznia Gimnazjum śremskiego Mariana Banaszaka który w lutym 1946 r do Nowej Soli się przeprowadził.
Śremska drużyna KZHP, w ciągu kilku miesięcy swego istnienia, nie rozwinęła szerszej działalności. Było to spowodowane, między innymi brakiem czasu. Prawie wszyscy z nas uczęszczali do tak zwanych klas przyspieszonych, w których w ciągu jednego roku przerabiano program dwóch klas. Drużynowy T. Sikora zdawał ponadto w czerwcu 1946 r maturę. Mimo to rozpowszechniano nielegalne pisma, rozlepiano ulotki, próbowano zrywać lub zamazywać afisze wzywające do głosowania „3 x tak" podczas czerwcowego referendum.
Urząd Bezpieczeństwa nie wiedział do sierpnia 1946 r o istnieniu nielegalnej organizacji na terenie śremskiego Gimnazjum i Liceum. Tym nie mniej w pierwszej połowie 1946 r wzmógł swoje zainteresowanie naszą szkołą. Dowiadujemy się o tym ze znajdującego się w IPN raportu Szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Śremie z dnia 20 VIII 1946 r. Oto jego początek:
„Do Szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu.
Dnia 31 kwietnia 1946 roku zaprowadziliśmy sprawę na obiekt na gimnazjum w Śremie, o czym został powiadomiony Wydział III W.U.B.P. Sprawę na obiekt założyliśmy dlatego, iż dostawaliśmy agenturalne dane, że w gimnazjum w Śremie daje zauważyć się różne napisy jak: „Niech żyje Anders, precz z Bierutem" i inne. [ - ].
W dniu 1 maja 1946 roku wyraził się uczeń III-ciej klasy gimnazjalnej w Śremie Niemczyk, „precz z Bezpieczeństwem i P.P.R". Na jego cichy okrzyk odpowiedział mu tylko [nazwisko zamazane], uczeń III-ciej kl. Gimnazjalnej, zam. w Śremie, Stary Rynek [ - ].
W dniu 3 maja 1946 roku, gdy uczniowie szli z kościoła do gimnazjum, to Edward Niemczyk krzyczał: „My chcemy defilady". Wyraził się jeszcze, że dla Bezpieczeństwa i P.P.R.-u jest święto, dla młodzieży nie ma.
Doniesień takich mamy wiele więcej i dlatego też postanowiliśmy prowadzić sprawę, aż do zrealizowania."
Dalej następuje sprawozdanie z aresztowań i śledztwa członków KZHP w Śremie i innych miastach.
Gdy w roku 2004, jako tzw. osoba pokrzywdzona, uzyskałem możliwość zapoznania się z dokumentami UB dotyczącymi mojej osoby, w tym również z powyższym raportem, zadzwoniłem do mego kolegi z ławy szkolnej Edwarda Niemczyka i zapytałem czy przypomina sobie ww. epizody związane z jego osobą. Był zaskoczony i raczej tego nie pamiętał. Tak więc akta UB trwalsze są od ludzkiej pamięci.
Ja zapamiętałem powrót w dniu 3 maja 1946 r z kościoła Św. Ducha do Gimnazjum i nasze okrzyki na rynku: „My chcemy defilady !" Chcieliśmy w ten sposób zaprotestować przeciwko lansowaniu przez nowe władze Święta Pracy i zepchnięciu na plan dalszy Święta Konstytucji 3 Maja. Nie wiedziałem jednak kto zainicjował te okrzyki. Następnego dnia na lekcji fizyki nieoceniony prof. J. Witczak powiedział z życzliwą ironią: „defilady wam się zachciało".
15 sierpnia 46 r odbyły się w Kórniku dożynki z udziałem wicepremiera S. Mikołajczyka. Pojechałem tam rowerem, aby zobaczyć zwalczanego przez komunistów szefa opozycji. W drodze powrotnej spotkałem znajomego który powiedział, że w ostatnich dniach UB aresztowało kilku kolegów z Gimnazjum. Czyżby byli oni z naszej organizacji - pomyślałem. Podane nazwiska nic mi nie mówiły, ponieważ poza Barełkowskim i Banaszakiem nie znałem innych członków KZHP. Sprawa miała wyjaśnić się już wkrótce.
W nocy z 16 na 17 sierpnia obudziło mnie łomotanie do drzwi wejściowych naszego domu, a gdy mój ojciec je otworzył usłyszałem słowa: „Urząd Bezpieczeństwa Publicznego". W tym momencie przypomniałem sobie, że mój brat Edmund, śpiący tuż obok snem sprawiedliwego, ma w swoim biurku rewolwer. Obudziłem go mówiąc: UB przyszło, twój rewolwer! Zdążył wyskoczyć z łóżka i wyrzucić go przez okno zanim „smutni panowie" weszli do naszego pokoju. Obyło się na szczęście bez rewizji domu, lecz powstał inny problem. Nasi goście nie pamiętali imienia „przestępcy" którego przyszli aresztować. Nie wiedzieli, że było nas 7 braci. [Nota bene wszyscy zdaliśmy matury w śremskim liceum - czy nie jest to rekord ? ]. Nasz ojciec musiał więc wymieniać po kolei imiona swych synów. Zdecydowali się zabrać, na wszelki wypadek dwóch: Edmunda [ był w tej samej klasie co T. Sikora ] i mnie. Po krótkim przesłuchaniu w Komendzie UB mego brata zwolniono, ja natomiast resztę nocy spędziłem w ciasnej skrytce pod schodami, na parterze budynku. Wszystkie cele w piwnicy były widocznie pozajmowane - tej nocy nastąpiła cała seria aresztowań.
Należy w tym miejscu wyjaśnić jaki był początek „wpadki". W czerwcu 1946 r zastrzelono w Nowej Soli funkcjonariusza UB. W wyniku prowadzonego w tej sprawie śledztwa w dniu 9 sierpnia aresztowany został Marian Banaszak oraz przebywający u niego w tym czasie Kazimierz Kędziora. 13 sierpnia powiadomiono Urząd Bezpieczeństwa w Śremie o aresztowaniu Kędziory i o istnieniu nielegalnej organizacji na terenie Gimnazjum. Rozpoczęła się seria aresztowań:
- 14 VIII - Edward Sikora [brat Tadeusza], Arkadiusz Pioch, Edward Leszczyński, Mirosław Kozik,
- 15 VIII - Tadeusz Sikora [aresztowany w Opolu],
- 16/17 VIII - Tadeusz Bartkiewicz, Jerzy Chudziński, Zbigniew Graefling, Ryszard Huss, Tadeusz Klaczyński, Zenon Kamieński, Wacław Labijak, Zbigniew Ruta, Tadeusz Talarczyk, Zenon Zawadzki,
- 21 VIII - Henryk Kamiński, Marian Nagengast.
We wrześniu zostali zatrzymani: Jerzy Guzik, Edmund Owczarczak, Jerzy Kuśnierewicz i Zbigniew Barełkowski.
Być może doszło do innych jeszcze aresztowań, które nie zostały odnotowane w dostępnych mi materiałach archiwalnych. Tak było w przypadku Franciszka Koniecznego, który był w tym czasie zatrzymany, lecz w aktach dotyczących sprawy KZHP nie występuje.
Śledztwo prowadzone było w brutalny sposób. Bito pięściami i bykowcem, zmuszano do siedzenia na nodze odwróconego taboretu, grożono pistoletem i stosowano inne znane ubowskie metody. Po upadku PRL, w latach 1997-98 prowadzono dochodzenie w sprawie przestępczej działalności funkcjonariuszy UB w Śremie, w tym znęcania się nad aresztowanymi w sierpniu i wrześniu 1946 r uczniami Gimnazjum i Liceum. Stwierdzono, że trzech funkcjonariuszy było winnych zarzucanych im przestępstw, lecz postępowanie umorzono z powodu ich śmierci. Śledztwo w stosunku do jedynego żyjącego funkcjonariusza Stanisława Gronieckiego, zastępcy szefa UB w Śremie umorzono z powodu braku dowodów winy. O jego tupecie świadczy fakt, że w trakcie śledztwa stwierdził, iż „nigdy nie zajmował się przesłuchiwaniem osób zatrzymanych". Tymczasem w udostępnionych mi przez IPN dokumentach znalazłem cztery protokóły przesłuchań mych kolegów podpisane przez S. Gronieckiego i na pewno można by było ich znaleźć dużo więcej. Dlaczego nie zrobił tego prokurator prowadzący dochodzenie i nie wykazał, że p. Groniecki bezczelnie kłamał ?
Wróćmy jednak do roku 1946. W wyniku śledztwa aktem oskarżenia objęto 15 osób. Resztę po kilku lub kilkunastodniowym zatrzymaniu zwolniono z uwagi na brak dowodów przynależności do KZHP . Mimo, że śledztwo zakończyło się faktycznie już około połowy września trzymano nas w areszcie UB do listopada. Rozmieszczeni byliśmy w kilkuosobowych celach w piwnicy. Nie było żadnych legalnych kontaktów z rodzinami. Źródłem informacji z zewnątrz i pewnym urozmaiceniem w monotonii upływających dni byli nowi aresztanci których umieszczano od czasu do czasu w naszych celach. Pamiętam szczególnie jeden taki przypadek.
Było to w sobotę lub niedzielę późnym wieczorem gdy do naszej celi wprowadzono znanego mi z widzenia pana Antoniego Nowaka, mistrza krawieckiego ze Śremu. Mocno wzburzony wyjaśnił jak doszło do zatrzymania. Był ze znajomymi na zabawie u Sałacińskiego. Widząc wchodzącego na salę swego znajomego Ziółkiewicza [lub Ziółkowskiego] powiedział: „o Ziółko przyszedł". Niedaleko znajdował się komendant UB, który przyjął te słowa do siebie, myślał, że ktoś nazywa go „Ziółkiem". Kazał więc aresztować p. Nowaka. Ten zaczął stawiać opór wołając, że nie mają prawa aresztować kawalera orderu Virtuti - Militari. Nic to nie pomogło, zabrali go na UB. Przebywał w naszej celi parę dni opowiadając barwnie różne historie, między innymi jak podczas wojny z bolszewikami w roku 1920, służąc w kawalerii zdobył order Virtuti - Militari. Było to o tyle zaskakujące, że dzielny pan Antoni był bardzo niskiego wzrostu. W myśl obowiązującego przed wojną prawa osoby oznaczone orderem Virtuti - Militari nie mogły być aresztowane bez zgody, jeśli się nie mylę, prezydenta. Po paru dniach zwolniono p. Antoniego.
W końcu października przygotowano akty oskarżenia i zaczęto nas wzywać aby je podpisać. Ktoś wpadł na pomysł [mogliśmy dość łatwo porozumiewać się ponieważ drzwi do cel były nieszczelne], aby aktu oskarżenia nie podpisywać, ponieważ KZHP jest tam określony jako tajna organizacja mająca na celu obalenie siłą ustroju Polski Ludowej. Takie oskarżenie może spowodować wysokie wyroki. Jako linię obrony należy przyjąć, że KZHP traktowaliśmy jako organizację wychowawczą opartą na tych samych zasadach co przedwojenny ZHP, a do zmiany ustroju chcieliśmy doprowadzić jedynie na drodze ewolucji.
Odmowa podpisania aktu oskarżenia spowodowała wściekłość ubowców. Gdy i ja, jako któryś z kolei, aktu nie podpisałem, odesłali mnie do ciemnicy. Było to ciasne pomieszczenie bez okien i z wilgotną, betonową podłogą. Usytuowanie pod schodami powodowało, że jedynie w niektórych miejscach można było stanąć wyprostowanym. W półmroku [światło padało tylko przez nieszczelne drzwi] znalazłem jedyne „wyposażenie" tego lokalu: dwie krótkie, lecz cenne deseczki. Gdy się zmęczyłem staniem miałem na czym usiąść. Żadnego koca oczywiście nie otrzymałem. W tych warunkach spędziłem chyba dwa dni.
Dlaczego właśnie mnie wsadzono do ciemnicy ? Byłem jednym z najmłodszych, ubowcy sądzili więc chyba, że najłatwiej będzie mnie zmusić do podpisania aktu oskarżenia, a to wpłynie na innych. Nie pamiętam w jaki sposób sprawa się zakończyła. Być może doszliśmy do wniosku, że dalsza odmowa podpisu nie ma sensu, a nasze stanowisko przedstawimy na procesie. Możliwe też, że podpisywaliśmy akt oskarżenia z adnotacją, iż nie zgadzamy się z tezami w nim zawartymi.
Na początku listopada przeniesiono naszą piętnastkę do więzienia śremskiego. Z jednej strony ustała groźba dalszych przesłuchań, z drugiej natomiast nastąpiła większa izolacja. Straciliśmy możliwość porozumiewania się między nami i ze światem zewnętrznym. W tych warunkach dużym wydarzeniem była paczka którą każdy otrzymał od rodziny z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Oprócz żywności w paczce znajdował się opłatek ozdobiony papierową lilijką harcerską - znak, że ktoś o nas pamięta.
30 grudnia Prokuratura Wojskowa w Poznaniu umorzyła dochodzenie przeciwko T. Bartkiewiczowi, R. Hussowi oraz W. Labijakowi i zostali oni zwolnieni z aresztu.
21 stycznia 1947 r o godz.10,30 rozpoczęła się rozprawa naszej dwunastki przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Poznaniu na sesji wyjazdowej w Śremie. Miejscem rozprawy była sala p. Sałacińskiego przy ul. Poznańskiej. Z więzienia poprowadzono nas na rozprawę pieszo, ustawionych w szeregi i otoczonych funkcjonariuszami UB. Sala wypełniona była ludźmi „po brzegi". Naszymi obrońcami zostali: dr Kazimierz Nowosielski [jeden z najlepszych obrońców wojskowych w Poznania] i adwokat Eugeniusz Ekner ze Śremu.
Zgodnie z wcześniej przyjętą linią obrony nie przyznaliśmy się do winy twierdząc, że KZHP nie miała na celu obalenie ustroju siłą. To nasze solidarne stanowisko nie miało jednak istotnego wpływu na przebieg procesu i końcowy wyrok. Największe wrażenie zrobiło na mnie wystąpienie dr K. Nowosielskiego, mające niekiedy charakter rozprawy akademickiej. Powołując się na zagraniczne autorytety prawnicze starał się udowodnić tezę, że należy odchodzić od surowego karania a zwrócić większą uwagę na wychowanie, zwłaszcza młodego pokolenia. Natomiast z mowy oskarżycielskiej prokuratora Jana Szukucia zapamiętałem żenujący poziom polszczyzny i wadliwą odmianę nazwy Śrem. Zamiast „do Śremu" mówił „do Śrema".
Rozprawa zakończyła się pod wieczór. Gdy nas wyprowadzono na ulicę, ubowcy widząc wrogie nastawienie zgromadzonych tam ludzi, wyjęli dla postrachu pistolety z kabur. Do więzienia odwieziono nas samochodem ciężarowym.
Odczytanie wyroku odbyło się w dniu następnym o godz. 16-tej. Sąd orzekł następujące kary więzienia: K. Kędziora - 5 lat, T. Sikora - 6 lat, A. Pioch i Z. Kamieński - po 4 lata, E. Leszczyński, M. Kozik, Z. Graefling i Z. Zawadzki - po 2 lata, Z. Barełkowski i T. Talarczyk - po 1,5 roku. Dwom ostatnim wykonanie kary zostało zawieszone na okres 3 lat, z uwagi na to, że w czasie popełnienia „przestępstwa" byli nieletni - nie mieli jeszcze 17 lat. T. Klaczyński i J. Guzik zostali uniewinnieni.
Było to niezapomniane uczucie, gdy dwie godziny później opuszczałem wraz z trzema kolegami mury więzienia. Szliśmy ulicą jak pijani - wolnością.
Z pozostałych skazanych siedmiu zostało zwolnionych w połowie marca na podstawie amnestii. T. Sikorze wyrok obniżono o połowę. Karę trzech lat więzienia odsiadywał w Rawiczu. Wyszedł na wolność 14 VIII 1949 r.
Dzięki przychylności dyrektora Gimnazjum i grona nauczycielskiego po wyjściu z więzienia mieliśmy możliwość nadrobić powstałe zaległości i kontynuować naukę bez straty roku. Było to jednak źle widziane przez władze. Z tego też pewnie powodu dyrektor H. Ogonowski został latem 1947 r. zwolniony ze swej funkcji i zastąpiony osobą bardziej uległą.
Zdawaliśmy sobie sprawę a tego, że Władza Ludowa tak łatwo nie wybaczy naszego „występku" i będzie miała nas na oku. Dlatego też większość kolegów opuściła wkrótce Śrem i próbowała „zmylić pogonie". Jednym udało się to lepiej, innym gorzej. Ja pozostałem w Śremie i o mnie odpowiednie czynniki nie zapomniały.
Maturę zdawałem w roku 1949. Był to pierwszy rok w którym rozpoczęto jawną walkę o niedopuszczenie na studia wyższe „elementów ideowo obcych". Do komisji maturalnych wprowadzono tzw. czynnik społeczny, czyli osobę wyznaczoną przez partie, a maturzyści chcący kształcić się dalej musieli uzyskać z liceum skierowanie na studia wyższe. Pierwszym sygnałem, że mogę mieć trudności na maturze był fakt, że w klasie maturalnej otrzymywałem wciąż stopień dostateczny z „nauki o Polsce i świecie współczesnym". Była to moja jedyna ocena dostateczna, a przecież przedmiot nie należał do trudnych, wchodził natomiast w zakres egzaminu maturalnego. Być może przewodnicząca Komisji Egzaminacyjnej, przedstawicielka Kuratorium pani Maria Bachulska również była zaskoczona moim mizernym stopniem z tego „ważnego" przedmiotu i na maturze ustnej sama zaczęła mnie egzaminować. Pytanie jakie mi zadała brzmiało: „Pokazać jak państwa imperialistyczne starają się otoczyć Związek Radziecki". Interesowałem się polityką więc temat nie był dla mnie trudny. Moje „błyskotliwe" wystąpienie zrobiło chyba dobre wrażenie na pani przewodniczącej, ponieważ dotychczasowa jedyna „trójka" zniknęła z mego świadectwa.
Tak więc próba „utrącenia" mnie na maturze nie powiodła się. A że taka próba miała miejsce potwierdził p. prof. Marian Szukalski. Na jednym ze Zjazdów Absolwentów [chyba w roku 1993] w rozmowie prywatnej powiedział, że miejscowe władze partyjne domagały się abym matury nie zdał. Widocznie p. przewodnicząca Komisji nie była w to wtajemniczona, lub też chciała pokazać swą niezależność.
Wygrałem więc „pierwszą rundę". W drugiej nie miałem jednak żadnych szans. Skierowania na studia z Liceum nie otrzymałem. Wiedząc, ze na terenie Śremu nic nie wskóram pojechałem do Kuratorium w Poznaniu. Gdy przedstawiłem moją sprawę pani M. Bachulskiej usiłowała argumentować, że nie wszyscy przecież mogą studiować, być może inni byli lepsi i t p. Na moje stwierdzenie, że na dwie klasy maturalne miałem jedno z dwóch najlepszych świadectw nie znalazła żadnej sensownej odpowiedzi. Widać było, że nie ma żadnego wpływu na decyzję podjętą w Śremie.
Ponieważ system skierowań na studia był w roku 1949 czymś nowym istniała szansa, że może niektóre uczelnie wyższe wykażą pewną niezależność i będą przyjmować również bez tego skierowania. Spróbowałem więc dostać się na Politechnikę Wrocławską. Egzaminy pisemne z fizyki i matematyki zdałem z wynikiem dobrym. Natomiast na egzaminie ustnym z „Nauki o Polsce współczesnej" otrzymałem ocenę niedostateczną. Już podczas egzaminu widziałem, że sprawa jest przesądzona. Egzaminator ze złośliwą satysfakcją zadawał mi pytania z marksizmu - leninizmu, która to „wiedza" w liceach nie była jeszcze wówczas w ogóle nauczana.
Po fiasku marzeń o studiach rozpocząłem pracę w Poznaniu w przedsiębiorstwie budowlanym licząc, że może w następnym roku powiedzie mi się lepiej, bo jako osoba pracująca nie będę potrzebował skierowania z liceum. Lecz nie łatwo było przechytrzyć władzę ludową. Wiosną 1950 r ukazało się rozporządzenie, że maturzyści z poprzednich lat chcący dostać się na studia muszą przedstawić tzw. świadectwo moralności. W czerwcu 50 r Starostwo Powiatowe w Śremie odmówiło wydania mi tego rodzaju świadectwa zaznaczając, że decyzja ta nie wymaga uzasadnienia.
W tej, wydawałoby się sytuacji bez wyjścia pomógł mi kolega z KZHP - Mirosław Kozik. Był on już w tym czasie studentem medycyny w Poznaniu i miał kolegę który został „sekretarzem technicznym" komisji decydującej o przyjęciu na Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Poznańskiego. Tak zwani sekretarze techniczni rekrutowali się z zaufanych członków ZMP lub partii i mieli bardzo duży wpływ na przyjęcia nowych studentów na wyższe uczelnie. Dzięki takiej protekcji dopuszczono mnie, bez świadectwa moralności, do egzaminu wstępnego a po jego zdaniu zostałem studentem chemii U.P. Pomyślne załatwienie sprawy opiliśmy w trójkę z Mirkiem i jego kolegą w znanym lokalu „Rarytas".
Radość moja była jednak przedwczesna. Już w połowie października dostałem wezwanie z Dziekanatu o dostarczenie brakującego świadectwa moralności pod groźbą skreślenia z listy studentów. Teraz z kolei pomógł mi profesor prawa Czesław Znamierowski [znajomy naszej rodziny]. Mimo, że sam nie był dobrze widziany przez czynniki partyjne, cieszył się nadal zasłużonym autorytetem na Uniwersytecie. Przekonał on władze Dziekanatu, że w myśl prawa świadectwo moralności może być zastąpione świadectwem niekaralności. Ponieważ upłynął już okres zawieszenia mej kary z roku 1947, Ministerstwo Sprawiedliwości wydało mi świadectwo niekaralności i groźba wydalenia z Uniwersytetu została zażegnana.
Nie był to koniec mych potyczek z Władzą Ludową. W grudniu 1982 roku zostałem aresztowany pod zarzutem działalności w Tymczasowym Zarządzie Regionu Wielkopolska NSZZ „Solidarność". W więzieniu na Młyńskiej „przesiedziałem" pięć miesięcy. Ale to już inna historia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto