Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gość tygodnia: pułkownik Kazimierz Korecki

Damian Bednarz
Damian Bednarz
Kazimierz Korecki to znany kłodzczanin: społecznik, działkowiec. W latach 70. ukończył wyższe studia na Uniwersytecie Wrocławskim, uzyskując tytuł magistra. Na emeryturze wstąpił do Związku Byłych Żołnierzy Zawodowych, pełniąc różne funkcje. W 1997 r. został wybrany prezesem Zarządu Wojewódzkiego Związku. Funkcję tę pełnił przez 12 lat, będąc jednocześnie członkiem Zarządu Głównego Związku Byłych Żołnierzy Zawodowych. Ma trójkę dzieci, trzy wnuczki i wnuka oraz jedną prawnuczkę i dwóch prawnuków.W zeszłym roku odznaczono go odznaką „Zasłużony dla Powiatu Kłodzkiego”. Jest to wyraz szczególnego wyróżnienia przyznawanego za zasługi dla Powiatu Kłodzkiego, w tym za znaczący wkład w jego rozwój gospodarczy, społeczny i kulturalny oraz za istotny udział w promocji powiatu w kraju i za granicą

Jest Pan rdzennym kłodzczaninem?
Nie. Do Kłodzka przyjechałem w 1962 roku do jednostki wojskowej. Zostałem szefem sztabu artylerii 27. Pułku Zmechanizowanego. Kiedy w latach 70. powstawały nowe województwa, skierowano mnie do Kuratorium Oświaty i Wychowania, do zespołu do spraw obronnych, gdzie zostałem kierownikiem. Prowadziłem różne szkolenia dla nauczycieli dotyczące obrony kraju. W sumie 38 lat byłem w wojsku, teraz od 30 lat jestem na emeryturze i chyba z tego najbardziej niezadowolony jest ZUS.

Skąd Pan pochodzi?
Urodziłem się 9 listopada 1927 roku we wsi Tuczempy, to jest powiat jarosławski niedaleko Przemyśla. Jestem jednym z dziewięciorga rodzeństwa. To była straszna nędza galicyjska. Ludzie w tamtych czasach i na tamtych terenach byli bardzo biedni. Pamiętam dokładnie tamte zwyczaje jakie panowały. Kiedy na przykład 3 maja chodziło się na pochodzie z chorągiewkami, kierownik szkoły trzymał wyciągniętą rękę, a każde dziecko przechodzące musiało go w nią całować.

To straszne.
Dziś na szczęście już tak nie ma. Było kilku gospodarzy bogatych. Ci biedni musieli u nich zarabiać i klękać panom do stóp. Była jedna krowa, nas było dziewięcioro w domu. Po wojnie skończyłem ogólniak w Jarosławiu, maturę zdałem i dostałem powołanie do zasadniczej służby wojskowej. Pomyślałem sobie „co tam, pójdę na dwa lata do woja”. Wyjechałem do Olsztyna do szkoły oficerskiej. Później byłem w Zgorzelcu, Żaganiu i trafiłem w końcu do Kłodzka.

Nie tęskni Pan za swoimi rodzinnymi stronami?
Nie. Tam mam brata, siostrę, która ma 94 lata. Mam też tam córkę i wnuczki. Jeżdżę tam czasami. Już nie ma już nikogo z moich dziecięcych lat. Chociaż fajnie było jak to na wsi. Jak człowiek zdjął buty w kwietniu to zakładał w październiku. Wiadomo, że pod tym zaborem było ciężko, chociaż moja mamusia zawsze chwaliła cesarza Józefa. Jako dzieci biegaliśmy na tory, gdzie skupialiśmy łupki od pomarańczy.

A jak było podczas drugiej wojny światowej?
Kiedy szedł front Armii Czerwonej miałem 19 lat. Moi starsi koledzy gdzieś tam służyli, ja byłem za młody. Pamiętam, że była straszna bieda. Zboże ścinaliśmy kosa, później młóciliśmy je cepami. Żywiliśmy się głównie barszczem i chlebem. Zebrane plony starczały tylko na kilka miesięcy. Żeby przeżyć w zimie, ojciec odrywał deski od stodoły, żeby palić w piecu. Ludzie żyli średnio 50 czy 60 lat. O jedzeniu rosołu to już nawet nie wspomnę. To dopiero był rarytas! Mój brat bliźniak zmarł na zapalenie opon mózgowych. Jeździł na rowerze, zgrzał się i napił się zimnej wody. Do lekarza mieliśmy 20 kilometrów. Mamusia przykładała mu zimny okład na głowę. Zmarł w wieku 12 lat. W tych czasach liczyło się na „zmiłowanie Boże”. To było straszne. Zdarzały się takie sytuacje, że jeden sąsiad przychodził do drugiego pożyczyć żar z pieca. Wtedy w naszej wsi stacjonowali Niemcy. Nawet w naszym domu mieszkał jeden z nich. Tak kazali i tak trzeba było zrobić. Chodziliśmy wtedy z kubkami do kuchni polowej, żeby dostać choć trochę zupy dla rodzeństwa. Po zakończeniu wojny otrzymaliśmy szansę na ukończenie szkoły. Nie oswobodzili nas Żołnierze Wyklęci a Armia Czerwona. Ja nie byłem Łupaszką o którego bohaterskich czynach wszyscy opowiadają. Do partii PZPR wstąpiłem już w Kłodzku z ciekawości będąc w stopniu podpułkownika.

Jest coś, czego Panu brakuje z tamtych czasów we współczesności?
A chociażby tego, że nie mam już piętnastu lat. Tak poza tym z tamtych lat to nie brakuje mi niczego. Teraz mamy wszystko, wtedy była straszna nędza. Ostatnio moja wnuczka kupiła album i prosiła, żeby napisać wszystkie swoje wspomnienia. Teraz czyta je cała rodzina. Ale nie brakuje mi niczego. Teraz w tej wsi jest położony asfalt, wtedy tam było straszne błoto i nie było praktycznie niczego. W zimie nie można było nigdzie wyjechać. W 1936 roku był taki mróz, że drzewa pękały. Życie jest bez porównania. Nie było samochodów, ani autobusów. Kto miał to jeździł furmankami. W 1937 roku mój kolega zginął w trakcie strajku chłopów w Jarosławiu. Tamte strajki były okropne. Zginęło w nich ponad 800 osób. Ta nędza to jednak już przeszłość. Tam nic nie było. Od dojenia krów puchły nam ręce.

Nie uważa Pan, że ludzie byli ze sobą bardziej zżyci, szczęśliwsi?
Pewnie, że tak! Nie było tyle zawiści, nienawiści. Chociaż ludzie byli biedniejsi, pomagali sobie nawzajem. Pożyczali praktycznie wszystko. Teraz także nie ma z tym porównania.

Czym dla Pana było odznaczenie „Zasłużony dla Powiatu Kłodzkiego”?
Było bardzo ważne. 30 lat jestem w związku żołnierzy. W 1997 r. zostałem wybrany prezesem Zarządu Wojewódzkiego Związku. Funkcję tę pełnię przez 12 lat, będąc jednocześnie członkiem Zarządu Głównego Związku Byłych Żołnierzy Zawodowych. Ufundowaliśmy między innymi pomnik żołnierza w Parku Sybiraków w Kłodzku. W Ołdrzychowicach Kłodzkich braliśmy udział w odsłonięciu tablicy poświęconej repatriantom.
Zwrócili się do mnie też radni z Kłodzka z prośbą o wypisanie swoich zasług i działalności społecznej. Czekam teraz na odznaczenie zasłużonego dla miasta Kłodzka.

Kiedy przeszedł Pan na emeryturę?
Na emeryturę przeszedłem w 1987 roku. Cieszę się z tego, co osiągnąłem. Ustrój po 1945 roku jaki by nie był, wyciągnął nas ze strasznej biedy. Dał on szansę synom robotników. Teraz jestem na umowie śmieciowej u wnuczki. Wożę ją z ulicy Krasińskiego do Bohaterów Getta. Codziennie o 15 po nią jadę, kupuję dwa, trzy pączki, które zjadamy rozmawiając.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na klodzko.naszemiasto.pl Nasze Miasto