Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Józef Mucha Przez 16 lat byłem kierowcą Kardynała Wojtyły

Grzegorz Cius, Magdalena Jadach
88-letni Józef Mucha z Wierzchosławic pod Tarnowem 40 lat był kierowcą w krakowskiej kurii. Przez 16 lat woził biskupa, a potem kardynała Karola Wojtyłę. W niedzielę 1 maja ten pełen energii, szczęśliwy 88-letni mężczyzna będzie obecny w Watykanie na uroczystości beatyfikacji swojego wielkiego pasażera.

Józef Mucha wspólnie z kardynałem Karolem Wojtyłą pokonali ponad pół miliona kilometrów. W różnych samochodach spędzili setki godzin przemierzając Polskę wzdłuż i wszerz. Łączyło ich wzajemne zaufanie i przyjaźń, która przetrwała do końca pontyfikatu Jana Pawła II. Józef Mucha był świadkiem najważniejszych wydarzeń związanych z biskupią posługą Karola Wojtyły. To on poinformował metropolitę krakowskiego o śmierci Jana Pawła I, towarzyszył mu w dramatycznych obchodach uroczystości milenijnych i woził na historyczne spotkania z prymasem Wyszyńskim. Był świadkiem prowokacji służb bezpieczeństwa śledzących Karola Wojtyłę, niezapowiedzianych wizyt w parafiach i filozoficznych dyskusji z krakowskimi profesorami. Ale nade wszystko był towarzyszem dnia powszedniego. Woził metropolitę krakowskiego do lasu na długie modlitwy, jeździł z nim do przyjaciół, "gubił" depczących im po piętach tajniaków oraz zawoził na górskie i kajakowe eskapady. Poznawał Karola Wojtyłę w codziennych trudach. To dlatego jego wspomnienia są niezwykle cenne dla papieskiej komisji badającej świętość życia Jana Pawła II.

Wywiad-rzeka: Kilometry kardynalskiej posługi

Z Józefem Muchą, osobistym kierowcą kardynała Karola Wojtyły rozmawia Grzegorz Cius

Jest Pan jedynym na świecie kierowcą, który woził czterech kardynałów, w tym dwóch przyszłych papieży!
To prawda, woziłem trzech powojennych kardynałów krakowskich - Adama Sapiehę, Karola Wojtyłę i Franciszka Macharskiego. Byłem ich osobistym kierowcą. Jeden z nich, jak wiadomo powszechnie, został papieżem. Ale miałem również przyjemność wozić po Krakowie kardynała Josefa Ratzingera podczas jego wizyty w Polsce. Nawet przez chwilę nie pomyślałem wówczas, że ten przesympatyczny niemiecki biskup będzie następcą Jana Pawła II.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Jak to się stało, że młody chłopak z podtarnowskich Wierzchosławic został kardynalskim kierowcą?
Od dziecka miałem dryg do motoryzacji. Fascynowały mnie samochody. Kiedy przez Małopolskę przetoczył się front rozpoczęto pobór do wojska. Zgłosiłem się na ochotnika i zgodnie z moimi zainteresowaniami trafiłem do formowanego w Krakowie 22 Pułku Samochodowego. Przez przypadek zostałem ordynansem dowódcy. Mimo, że miałem prawo jazdy wydane przez władze okupacyjne, musiałem jeszcze raz zdawać egzamin. Nie miałem z nim większego problemu. Moja kariera ordynansa skończyła się po trzech miesiącach. Aż do 1947 roku tułałem się po różnych jednostkach wojskowych. Tak doczekałem końca służby. Nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić, więc pojechałem do wuja do Krakowa, który odpowiadał w kurii za sprawy administracyjne. Podlegały mu lasy i majątki ziemskie należące do diecezji krakowskiej. To on polecił mnie do pracy w "Tygodniku Powszechnym", który podlegał wówczas kurii i było oczkiem w głowie kardynała Sapiehy.
Przez rok woziłem dziennikarzy, wiązałem paczki z gazetami i dostarczałem papier do drukarni. Pewnego dnia dostałem wezwanie od jednego z księży pracujących w kurii. Oznajmił, że ma już dość kaprysów krakowskich kierowców i zaproponował mi pracę w samej kurii. Zgodziłem się od razu. Ale za kilka dni zacząłem żałować swojej decyzji. Kardynał Sapieha był wówczas legendą polskiego Kościoła. Pochodził z książęcego rodu, a o jego manierach krążyły dykteryjki. Omal nie zemdlałem, kiedy myjąc samochód usłyszałem za plecami jego głos. Zapytał, jak się nazywam i powiedział, że za chwilę wyruszamy w trasę. Zacząłem nieskładnie wyjaśniać, że nie mogę jechać, bo samochód jest brudny. Ale kardynał nie dał za wygraną i powiedział, że poczeka aż skończę myć karoserię. Po kilku długich minutach usiadłem za kierownicą. Ze strachu zapomniałem, jak się prowadzi samochód. Nie mogłem znaleźć jedynki i w pośpiechu ruszyłem na drugim biegu. Na szczęście rutyna wzięła górę i po kilku minutach płynnie sunąłem po Krakowie. W ten sposób zostałem kardynalskim kierowcą.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Wcześniejsze Pana obawy dotyczące kardynała Sapiehy potwierdziły się w codziennej pracy?
Kardynał Sapieha okazał się bardzo sympatycznym hierarchą. Oczywiście tytułowałem go księciem i przez cały czas starałem się przestrzegać etykiety. Znalazł dla mnie mieszkanie w kurii przy Franciszkańskiej 3. Osobiście zadbał także o meble i niezbędne wyposażenie. Szybko też skrócił dystans dzielący kierowcę od kardynała. W wolnych chwilach pytał o moje plany. Powierzył mi też nietypowe zajęcie. Kiedy powiedziałem, że mam sporo wolnego czasu poprosił mnie o robienie kardynalskich papierosów. Tutki były herbowe, a tytoń miał żółty, szlachetny kolor. Papierosy skręcałem całymi wieczorami. Kardynał dzielił się potem nimi ze mną. Bez problemu mogłem także wchodzić do jego prywatnego apartamentu. Zawsze witał mnie z radością. Również pensję wypłacał mi osobiście. Ubolewał, że nie mam żony. Kiedy więc przyznałem się, że mam na oku jedną pannę uśmiechnął się i zaoferował pomoc w przygotowaniach do ślubu i wesela. Polecił kurialnemu infułatowi, żeby odmierzył mi czarne sukno na garnitur i wypłacił dodatkowe wynagrodzenie. Ślub był wspaniały. Jedynym moim zmartwieniem był zbyt krótki, bo zaledwie trzydniowy urlop z tytułu ożenku. Po ślubie wraz z żoną zamieszkałem na Franciszkańskiej 3. Niestety, kardynał zmarł niedługo potem, w lipcu 1951 r.

Kogo woził Pan po śmierci kardynała Sapiehy?
Jego następcą został Eugeniusz Baziak, legendarny biskup lwowski. To on wsławił się ucieczką z Kresów wywożąc ciężarówką archiwalia lwowskiej kurii. To był wspaniały człowiek. Los sprawił, że byłem świadkiem jego śmierci. To było 15 czerwca 1962 r. Pojechaliśmy do Warszawy na konferencję biskupów. Rozmowy trwały długo. Około dwunastej w nocy usłyszałem niepokojący szum. Szybko pobiegłem sprawdzić, co się stało. Zobaczyłem arcybiskupa Baziaka z twarzą złamaną bólem. Było potworne zamieszanie. Ktoś próbował mu podać nitroglicerynę. Nie czekałem na żadne polecenia. Co sił w nogach pobiegłem do pobliskiego pogotowia. Ale było za późno. Lekarze byli bezradni. Do tej pory słyszę ich ciężkie słowa - "koniec, umarł".

Kto powiadomił krakowska kurię o tych dramatycznych wydarzeniach?
Zrobiłem to osobiście. Twarda rzeczywistość tamtych lat dała znać o sobie. Na miejscu nie było telefonu. Żeby przekazać te smutne informacje musiałem iść na pocztę główną. Mimo późnej nocy i wielokrotnych prób pracownik poczty nie mógł uzyskać połączenia z Krakowem. Byłem wściekły. Tutaj taka ważna wiadomość, a linie telefoniczne zablokowane. Kiedy byłem bliski rezygnacji w słuchawce usłyszałem głos biskupa Wojtyły. Natychmiast krzyknąłem: "Ekscelencjo, arcybiskup zmarł". Po głębokim, pełnym bólu westchnieniu biskup Wojtyła zmówił modlitwę w intencji zmarłego i poprosił, abym pomógł mu dotrzeć do Warszawy. Wiedział, że od tej chwili na jego barkach spoczęły losy archidiecezji krakowskiej.

To był początek Pana szesnastoletniej pracy u boku Karola Wojtyły?
Stałym kierowcą biskupa Wojtyły zostałem kilka miesięcy później. Jego wcześniejszy szofer zachorował i ja przejąłem obowiązki osobistego kierowcy.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Jakim samochodem woził Pan przyszłego papieża?
Po kardynale Sapiesze został wytworny chevrolett. Miał w środku ładną tapicerkę i czerwone sukno. I właśnie takim samochodem przyjechałem po biskupa Wojtyłę. Ale duża limuzyna nie przypadła do gustu mojemu nowemu pasażerowi. Bez kokieterii powiedział, że nie potrzebuje tak eleganckiego i dużego samochodu. Poprosił, żebym przesiadł się do warszawy, z której korzystał wcześniej. Kiedy usiadłem za kierownicą tego wysłużonego samochodu z przerażenia omal nie osiwiałem. Warszawa była kompletnie zdezelowana. Nie miała sprawnych hamulców, układ kierowniczy nadawał się do remontu, a silnik ryczał, jak traktor. Po paru kursach odważyłem się na otwarty protest. Powiedziałem biskupowi, że nie będę jeździł takim gratem, bo się boje o życie ekscelencji. Ani przez chwilę nie przesadzałem i widać moja argumentacja odniosła skutek, bo niebawem przesiedliśmy się do opla admirała. To był dobry samochód. Znakomicie znosił kiepskie, polskie drogi. Przez pewien czas korzystaliśmy także z opla kapitana, którego biskup Macharski przywiózł z zagranicznych studiów. Ale ten całkiem udany model miał pecha. Oddano go do seminarium i tam klerycy dołożyli starań, żeby szybko trafił na szmelc. Wiele kilometrów przejechaliśmy poczciwą wołgą. Oczywiście w kolorze czarnym.

Po Krakowie do tej pory krążą opowieści, że Karol Wojtyła miał prywatnego forda LTD, którym wyjeżdżał na samotne wycieczki do sanktuariów małopolskich. Wiele osób twierdzi, że widziało przyszłego papieża za kierownicą tego pojazdu. Niektórzy dodają także, że po konklawe Karol Wojtyła zabrał forda do Watykanu.
To są historie wyssane z palca. Kardynał Wojtyła nigdy nie miał prywatnego samochodu. Poza tym nie miał prawa jazdy i nigdy samodzielnie nie prowadził żadnego samochodu. Natomiast domyślam się, skąd się wzięły te opowieści. Otóż, podczas swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych kardynał Wojtyła dostał od Polonii amerykańskiej nowego forda LTD. Ale zaraz po powrocie samochód został sprzedany, a uzyskane w ten sposób pieniądze wsparły budowę kościoła w Nowej Hucie. Kardynał Wojtyła w ogóle nie interesował się nowinkami motoryzacyjnymi. Jedyną jego troską było sprawne i punktualne dotarcie do celu podróży. Ale tutaj darzył mnie absolutnym zaufaniem, którego przez 16 lat nie zawiodłem.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Wszyscy znamy Karola Wojtyłę, najpierw jako dzielnego młodego chłopca, studenta i aktora krakowskiego teatru, a później seminarzystę, księdza, niezłomnego biskupa i wielkiego papieża. Ale w opisach najważniejszych wydarzeń z jego życia umyka gdzieś szara codzienność. A to właśnie przez takie, z pozoru zwyczajne dni, wiodła droga Karola Wojtyły nie tylko do kościelnych godności, ale również do świętości. Pan był świadkiem tej codzienności.
Przez ponad 16 lat, dzień po dniu, towarzyszyłem mu jako kierowca i prosty pomocnik. Z drugiej strony on także stał się częścią mojego życia. Nie tylko ochrzcił mojego syna Adama, ale także przez cały czas troszczył się o jego los. Codzienność wplatała się w nasze relacje. Kiedy pierwszy raz przyszedł do nas po kolędzie zaczął się rozglądać po mieszkaniu. W końcu wypalił: "Nie widzę łazienki, gdzie się kąpiecie?" Nasza suterena przy Franciszkańskiej 3 była wygodna, ale takich luksusów nie miała. Szczerze odpowiedziałem, że rodzina myje się w dużej miednicy, a ja korzystam z łazienek podczas wizytacji duszpasterskich w parafiach. Wojtyła złapał się za głowę i powiedział, że rozwiąże tę sprawę. Następnego dnia przyszedł kanclerz kurii z fachowcem. Ten wziął wymiar i z części dużego pokoju urządził wygodną łazienkę. Ale ja także troszczyłem się o sprawy doczesne arcybiskupa Wojtyły. Szybko zauważyłem, że nie zwraca on uwagi na ubiór. W największy ziąb chodził w pocerowanych portkach, wytartej sutannie i pelerynce. Nie miał porządnego płaszcza, ani kurtki. Ta cieniutka pelerynka przemakała na deszczu i nie chroniła od wiatru. Wziąłem sprawy w swoje ręce i zacząłem zabiegać w kurii, żeby ktoś kupił mu ciepły płaszcz. Jak się o tym dowiedział biskup Wojtyła zaczął protestować przeciwko niepotrzebnym wydatkom na nowe ubrania. Kurialiści zaczęli więc kombinować. Wyciągnęli z szafy stary, zdobiony purpurą kardynalski kożuch po księciu Sapiesze. Ale Sapieha był niski, drobnej budowy ciała, a Wojtyła, jak przystało na górala, wysoki i szeroki w barach. Kożuch Sapiehy sięgał mu do pasa. Krawiec dorobił więc kilka wstawek i w ten sposób przedłużył nieszczęsny przyodziewek. Wojtyła wyglądał w tym kożuchu, z całym szacunkiem dla biskupiej godności, prawie komicznie. Szybko więc powrócił do swojej zgrzebnej, wytartej peleryny. Ostatecznie po Sapiesze odziedziczył jedynie czerwony, kardynalski kapelusz, który pasował na niego jak ulał. Zresztą co tu dużo mówić, aż do objęcia Stolicy Piotrowej biskup Wojtyła miał duże problemy z ubiorem. Kiedy pojechał na obrady soborowe do Rzymu, na chodniku rozleciały mu się buty.

Jak wyglądały wasze codzienne podróże? Co zabieraliście w drogę?
Dla biskupa Wojtyły najważniejsze były torby z książkami. Nawet w krótką podróż zabierał kilogramy opasłych dzieł filozofów czy doktorów Kościoła. One były najważniejsze, do tego stopnia, że pewnego razu skrupulatnie liczył teczki z książkami, a kompletnie zapomniał o torbie z ubraniami i przyborami toaletowymi. Dopiero w połowie drogi przypomniał sobie, że nie zabrał ze sobą rzeczy osobistych. Na miejscu pielgrzymowaliśmy po sklepach w poszukiwaniu kapci, maszynki do golenia, żyletek, pędzla i szczoteczki do zębów.

O czym rozmawialiście podczas jazdy?
Przez pierwszych kilka minut o pogodzie, mojej rodzinie albo celu podróży. Potem kardynał Wojtyła zaczynał się wiercić i w końcu przerywał dyskusję krótkim hasłem - "no to do roboty". Po czym dobywał różaniec i zatapiał się w modlitwie. W krótkich przerwach w kontemplacji wertował książki. Do tego schematu szybko się przyzwyczaiłem. Gorzej było z różnymi współpasażerami. Niekiedy, np. w drogę do Warszawy, zabierali się z nami różni księża. Wielu cieszyło się, że podczas długiej podróży utnie sobie miłą pogawędkę z kardynałem lub załatwi kilka kurialnych spraw. Ale po kilku minutach jazdy biskup Wojtyła rzucał tradycyjne - "no to do roboty", wyciągał różaniec i zaczynał modlitwę. Chcąc nie chcąc siedzący obok księża musieli również "przewijać paciorki", bo nie wypadało robić nic innego obok modlącego się kardynała. Tylko niekiedy samochód trząsł się od teologicznych dyskusji. Było tak zazwyczaj podczas wspólnych podroży biskupa Wojtyły z krakowskimi profesorami.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Czy kardynał Wojtyła interesował się jazdą, liczył kilometry, obmyślał trasę bądź planował postoje?
Wyznawał zasadę, że na jeździe znam się lepiej od niego, więc kompletnie się nie wtrącał. Kiedy do samochodu wsiadali inni księża czy dostojnicy kościelni i zaczynali mną sterować wydając komendy - "teraz w prawo, potem w lewo" albo, "podjedź bliżej, stań przy skwerze" - szybko ich uciszał mówiąc: "Pan Józef wie najlepiej, jak jechać, dajcie spokój". Kiedy czuł, że jedziemy zbyt prędko i łamiemy przepisy mrugał do mnie okiem, do lusterka i łobuzersko się uśmiechał. Bez słowa wiedziałem, że muszę ściągnąć nogę z gazu. Ze spokojem reagował także na wszelkie awarie samochodu. Kiedy jechaliśmy na jedną z pielgrzymek do Piekar, przed samym sanktuarium złapaliśmy gumę. Był tak zatopiony w modlitwie, że nawet nie zauważył, kiedy lewarkiem podniosłem samochód do góry. Zresztą byłem zadowolony, że nie wyszedł z samochodu, bo droga była pełna pątników, którzy na pewno rozpoznaliby krakowskiego kardynała i zrobiłoby się potworne zamieszanie.

Zatrzymywaliście się na odpoczynek?
Oczywiście. Niekiedy, mając sporo czasu do wyznaczonego spotkania, robiliśmy niespodziewane wizyty w mijanych parafiach. Pamiętam takie zdarzenie z podróży, gdzieś za Kraków. Jedziemy drogą, mijamy kościół, a kardynał mówi: "Panie Józefie, zobaczmy, co tam słychać na probostwie". Było już ciemno. Podjeżdżamy pod plebanię, patrzymy przez okno, a gospodyni z proboszczem liczą pieniądze. Jak nas zobaczyli, to się zerwali na równe nogi. Zaraz zaczęli szykować poczęstunek. Protestowaliśmy, mówiliśmy, że wpadliśmy przejazdem, ale szybko na stole pojawiło się świeże wiejskie masło, cebula i swojska kiełbasa. Musieliśmy co nieco skosztować. Bywało, że po drodze, w ładnej okolicy urządzaliśmy mały piknik. Zawsze miałem w samochodzie duży garnek, blaszane kubki i nóż. Starałem się zabierać także suchy prowiant w postaci chleba i kiełbasy. Na takich postojach rozpalałem ognisko a kardynał ostrzył patyki i nabijał kiełbasę. Zachowywał się, jak wytrawny traper. Przy ognisku żartowaliśmy i wspominaliśmy stare czasy. Po takiej uczcie mogliśmy jechać na koniec Polski.

Pracując w kurii, jeżdżąc na konferencje Episkopatu Polski miał Pan kontakt z wieloma dostojnikami kościelnymi. Co wyróżniało kardynała Wojtyłę od innych biskupów?
Żadnego z nich nie poznałem tak dokładnie, jak kardynała Wojtyłę, więc nie chcę tutaj zestawiać podobieństw i różnic. Jednak cały czas podświadomie czułem, że pracuję u boku świętego człowieka. Doświadczałem tego na różne sposoby, niekiedy pchany zwykłą ludzką ciekawością. W trudnych chwilach wyjeżdżaliśmy po duchowe wsparcie do Kalwarii Zebrzydowskiej. Pogoda i pora dnia nie miała tutaj znaczenia. Kardynał wysiadał na skraju drogi i wracał po czterech godzinach. Bywało, że przychodził cały oblepiony błotem. Miał doszczętnie przemoczoną i zabrudzoną sutannę. W duchu zastanawiałem się - co on tam robi, dlaczego wraca taki brudny? Nie dawało mi to spokoju. Pewnego wieczoru poszedłem za nim. Nie widział mnie, bo był zatopiony w modlitwie, a poza tym skradałem się w pewnej odległości. Do dzisiaj mam przed oczami ten obraz. Przed stacjami Męki Pańskiej, nie zważając na kałuże ani błoto klękał, a niekiedy kładł się nawet krzyżem. Nie było w tym nic z dewocji. On tak głęboko przeżywał modlitwę. Od tej pory zacząłem zabierać do samochodu kalosze. Kardynał zakładał je, kiedy padał deszcz i ścieżki pokryte były błotem. Ulubionym miejscem modlitwy był także Las Wolski oraz okolice klasztoru na krakowskich Bielanach. Z tego ostatniego miejsca musieliśmy jednak zrezygnować, bo się okazało, że nie tylko mnie interesował sposób modlitwy kardynała. Ale moja ciekawość była czysto ludzka, a nieproszonych gości, można by rzec - zawodowa. Kiedy przyjeżdżaliśmy na miejsce, w krzakach natychmiast pojawiali się jacyś osobnicy. Obserwowali kardynała z dość dużej odległości. Nie tylko ja ich widziałem, ale także pogrążony w modlitwie Wojtyła. Uznaliśmy, że nie jest to zbyt bezpieczne miejsce na kontemplację i już więcej tam nie jeździliśmy.

Ale Służba Bezpieczeństwa zapewne nie dała za wygraną?
Oczywiście. Mieliśmy z nimi mnóstwo przygód. Kardynał Wojtyła, jak tylko rozpoznał śledzących nas tajniaków natychmiast ich błogosławił i serdecznie pozdrawiał. Natomiast do mnie mówił: "Panie Józefie, możemy jechać spokojnie mamy wyborną obstawę". Ale niekiedy musiałem zgubić ogon. Robiłem to najczęściej podczas prywatnych wyjazdów kardynała na wypoczynek. Pamiętam, jak jednego roku jechaliśmy w Bieszczady. Przez parę dni kardynał chciał wypocząć u znajomej rodziny w ciszy i oderwaniu od wszelkich trudnych spraw. Niestety, już od bram kurii towarzyszyli nam ubrani po cywilnemu tajniacy. Moje manewry po ciasnych, krakowskich ulicach nic nie dały. Kiedy zgubiłem jeden samochód po kilku minutach pojawiał się za nami drugi. Ubecy obstawiali wszystkie skrzyżowania, więc moje wysiłki były daremne. Dopiero za Krakowem wpadłem na pomysł. Zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji. Za nami natychmiast weszli tajniacy. Zamówiliśmy skromny obiad, a ubowcy, którzy płacili bonami, zaserwowali sobie wykwintny posiłek. Kiedy rozkoszowali się smaczną zupą, cichcem wyszliśmy z lokalu. Zanim się zorientowali pruliśmy już bocznymi drogami.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Czy Służba Bezpieczeństwa próbowała Pana zwerbować?
Oczywiście. Kardynalski kierowca to byłoby dla nich cenne źródło informacji. Wielokrotnie wzywali mnie na przesłuchania. Wmawiali mi między innymi fikcyjne wykroczenia drogowe. Wrzeszczeli, że uciekłem z jakiegoś miejsca wypadku, albo w moim samochodzie zauważyli kradzione opony. Jeden ubek nawet mnie pobił. Do tej pory mam bliznę w okolicy ucha. Ale miałem na nich sposób. Z każdego wyjazdu robiłem szczegółowe notatki. Kiedy wmawiali mi, że danego dnia rozbiłem komuś samochód, natychmiast sięgałem do zeszytu i mówiłem, że to niemożliwe, bo w tym czasie byłem w innym miejscu i mam na to wielu świadków. Potem próbowali mnie przekupić. Oferowali pomoc w leczeniu żony, wsparcie w edukacji dzieci, albo po prostu pieniądze. Zawsze odmawiałem i o wszystkim opowiadałem kardynałowi. Zacząłem się nawet obawiać, że mnie porwą, nafaszerują jakimiś tabletkami i w ten sposób wyduszą ze mnie informacje. Poprosiłem więc, żeby o sprawach trudnych dla diecezji rozmawiano w samochodzie po łacinie, której rzecz jasna nie znałem. Ale kardynał Wojtyła powiedział, że będą rozmawiać po polsku, bo ode mnie w żaden sposób nikt nie wyciągnie nawet najdrobniejszej informacji.

Los sprawił, że to Pan przekazał kardynałowi Wojtyle smutną i tak bardzo niespodziewaną informację o śmierci Jana Pawła I.
To prawda, chociaż w niektórych książkach, a nawet w filmie "Karol. Człowiek, który został papieżem" zamiast mnie pojawia się jakiś młody ksiądz. Pewnie literatura czy film żądzą się swoimi prawami, ale sytuacja była całkiem inna. Zapowiadał się całkiem miły dzień. W dobrym humorze szykowałem się do wyjazdu z kardynałem. W domu grało radio. W pewnej chwili zaczęli nadawać komunikat, że zmarł Ojciec Święty Jan Paweł I. Zawołałem żonę i szybko wybiegłem z mieszkania. Po chwili byłem już w kurii. Wpadłem do sióstr i krzyczę - papież nie żyje! A one na to, że to niemożliwe, bo przecież niedawno został pochowany jego poprzednik Paweł VI. Pobiegłem dalej do jadalni. Ksiądz Dziwisz stał, a kardynał Wojtyła jadł śniadanie. Krzyknąłem - zmarł Ojciec Święty! Usłyszałem brzęk pękającego szkła. Kardynałowi wypadł z ręki widelec i spadł na talerz. Do tej pory mam przed oczami ten widok. Pogrążony w bólu kardynał zaczął po cichu odmawiać modlitwę za Jana Pawła I. Tego dnia nigdzie nie pojechaliśmy. Odwołano także wszystkie oficjalne wizyty.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Rozpoczęły się przygotowania do konklawe. Wiele osób z bliskiego kręgu kardynała Wojtyły twierdzi, że metropolita krakowski przeczuwał, że zostanie wybrany papieżem. Czy to prawda?
Trudno jednoznacznie powiedzieć tak lub nie. Rzeczywiście, w okresie poprzedzającym konklawe kardynał Wojtyła był jakiś nieswój. Mało mówił, nie żartował. Często popadał w zadumę, jakby wewnętrznie bił się z jakimiś myślami. Z drugiej strony nie ustawał w przygotowaniach do wielkich uroczystości 900-lecia śmierci św. Stanisława. Przy okazji konklawe chciał zaprosić biskupów z całego świata na ten niezwykły jubileusz. Planował spotkania i uroczystości, które chciał wpleść w rocznicowe obchody. Zawiozłem go na lotnisko do Balic, a sam pojechałem do Warszawy samochodem z jego osobisty rzeczami. Spotkaliśmy się ponownie już na Okęciu. Było z nami kilka osób. Na pożegnanie powiedziałem - "Życzę księdzu kardynałowi powrotu w zdrowiu i radości". Jego odpowiedź była dziwna, cicho powiedział: "Zobaczymy, jak to będzie".

Kiedy dowiedział się Pan, że kardynał Wojtyła został papieżem?
Byłem w kościele na różańcu. Po nabożeństwie zrobiło się zamieszanie. Jakiś zakonnik wszedł na ambonę i zaczął mówić, że kardynał Wojtyła został papieżem. Czułem, jak tracę siły. To był szok. Nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Najpierw opanowało mnie przygnębienie. To była chwila, po prostu, czysto po ludzku, było mi żal, że nie będę już woził kardynała, z którym spędziłem 16 lat. Nie wiedziałem, co ze mną będzie. Ale szybko przyszła radość i duma. Człowiek, którego znałem i podziwiałem został papieżem. Pobiegłem na Franciszkańską do domu. Zaczął bić dzwon "Zygmunt". Wszędzie było słychać okrzyki radości. W pewnej chwili na dziedziniec wpadł tłum ludzi. Młodzi, starzy, dzieci - wszyscy pędzili do mieszkania Wojtyły. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nikt nie mógł powstrzymać tej ludzkiej fali. Tłum wpadł na schody i dalej przez otwarte drzwi zaczął wlewać się do ciasnych pokoi kardynalskich. Ktoś z ulicy zaczął tłumaczyć, że zgodnie z jakimś wiekowym zwyczajem, każdy może w formie wota zabrać z domu nowego papieża dowolną rzecz. Ludzie oszaleli. Brali wszystko co popadnie. Kiedy przebiłem się przez tłum blokujący schody i dotarłem do pokoju Wojtyły, ludzie kończyli targać góralski dywan. To była ostania rzecz nadająca się do wyniesienia. Strzępy materiału szczęśliwcy w pośpiechu chowali za pazuchę albo do kieszeni. Nikt nie protestował, nikt nie zamierzał tłumić nawet tak dziwnych przejawów dumy i radości.

Co pan robił w dniach poprzedzających inaugurację pontyfikatu?
W całej kurii trwały przygotowania do wyjazdu. Dla diecezji Krakowskiej miał być przygotowany specjalny sektor. Wszystkim kierował biskup Macharski. Ta cała gorączka podróży udzielała się wszystkim, ale nie mnie. Już wtedy brakowało mi kardynała Wojtyły. Siedziałem przybity. Tęskniłem za tymi wieczornymi wyjazdami na modlitwę do lasu. Jak dziecko snułem marzenia, że się wszystko odwróci i zaraz usłyszę jego głos - "Panie Józefie, ruszamy w drogę!". Było mi smutno tym bardziej, że początkowo nikt nie myślał o tym, żeby mnie zabrać na rzymskie uroczystości. Miałem zostać w Krakowie i czekać na powrót kurialnej delegacji. Ale mój szef nie zapomniał o mnie. Pewnego dnia osobiście zadzwonił do kurii. Oczywiście, natychmiast rozpoznano głos Karola Wojtyły. Powiedział, że do Rzymu obowiązkowo mają pojechać trzy osoby: Józek - czyli ja, Franciszek - lokaj, którego do kurii przyprowadził jeszcze kardynał Sapieha oraz Maryśka - dozorczyni kurialna i sprzątaczka. Z radości omal się nie popłakałem. Wszyscy byliśmy dumni, że Ojciec Święty osobiście upomniał się o nas i pragnął, abyśmy byli obecni na inauguracji pontyfikatu.

Jakie wrażenia przywiózł pan z Rzymu?
Tego dnia nie zapomnę do końca życia. Na specjalne życzenie Ojca Świętego byłem w grupie osób, które podczas mszy inaugurującej pontyfikat, jako pierwsze otrzymały komunię z jego rąk. Później, w Auli Pawła VI, udało mi się do niego podejść. Gorąco mnie uścisnął i powiedział: "Panie Józefie, Pan musi u mnie często bywać". To był ten sam szczery głos, te same gesty. Tylko sutanna nie była czarna, ale biała - papieska.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Czy korzystał pan z tego papieskiego zaproszenia?
Dalej pracowałem w kurii. Woziłem kardynała Macharskiego. Nie było więc czasu, a szczerze powiedziawszy również pieniędzy na częste wyjazdy do Rzymu. Udało mi się jedynie pojechać na pielgrzymkę z parafianami z moich rodzinnych Wierzchosławic. Po mszy w Watykanie, zauważyłem, jak z daleka macha do mnie ręką ksiądz Dziwisz. Dawał znaki, żebym przyszedł do papieskiego tronu. Ochrona mnie przepuściła i stanąłem oko w oko z moim wielkim przyjacielem. Ojciec Święty zaczął mnie wypytywać o całą rodzinę. Wszystkich dokładnie pamiętał. A na koniec powiedział: "Panie Józefie, ale to było, ale to było…" Zrozumiałem, że jemu też brakuje tych naszych wypraw samochodowych na modlitwę do Lasku Bielańskiego, tych pikników i wyjazdów na narty. Po powrocie do grupy pielgrzymkowej baby omal mnie nie rozszarpały. Zaczęły mnie tarmosić za ubranie, bo dotykał mnie Ojciec Święty. Z trudem opanowałem to towarzystwo. Ostatni raz rozmawiałem z Ojcem Świętym w 1999 roku, podczas jego pielgrzymki do kraju. Po mszy świętej na Wawelu pobłogosławił mnie i zażartował: "No to Panie Józefie, kiedy znowu jedziemy na wyprawę?". Łzy leciały mi z oczu.

* SPECJALNY SERWIS PAPIESKI - TYLKO W DZIENNIKU ZACHODNIM

* CZYTAJ NAJNOWSZE WIADOMOŚCI Z PRZYGOTOWAŃ DO UROCZYSTOŚCI BEATYFIKACJI JANA PAWŁA II

* ZOBACZ ARCHIWALNE FILMY Z PAPIEŻEM JANEM PAWŁEM II

Pracownicy kurii watykańskiej opowiadają, że Jan Paweł II często pana wspominał.
To prawda, a wiem o tym od kierowcy papamobile. Rozmawiałem z nim podczas jednej z papieskich wizyt w Krakowie. Sympatyczny Włoch opowiadał, że podczas jazdy samochodem Ojciec Święty często mówił do niego: "Giuseppe faceva cosi" czyli "Józef tak jeździł, Józef tak robił". Byłem dumny, bo przecież w Watykanie zatrudniani są najlepsi kierowcy, a widać nie byłem od nich gorszy.

Czy pisał pan listy do Ojca Świętego?
Oczywiście. Regularnie wysyłaliśmy do siebie korespondencje. Ostatni list dostałem z Watykanu na kilka dni przed śmiercią papieża. Były w nim życzenia imieninowe dla mnie i błogosławieństwo dla całej rodziny. Papież był już bardzo słaby i wyjątkowo w jego imieniu list podpisał ksiądz Dziwisz.

Zapewne, jak większość ludzi na świecie, śledził pan doniesienia o stanie zdrowia papieża?
Czułem, że nadchodzi kres ziemskiej wędrówki Karola Wojtyły. Informację o jego śmierci usłyszałem w radiu. Przeszył mnie straszny ból. Tego nie da się opowiedzieć. Byłem zbyt słaby, żeby jechać na pogrzeb. Ale jak tylko odzyskałem siły wybrałem się w pielgrzymkę do jego grobu. Chodziłem o lasce i tak powolutku dokuśtykałem do papieskiej krypty. To było niesamowite uczucie. Modliłem się do mojego przyjaciela prostymi słowami. Czułem jego obecność. Straciłem poczucie czasu. Później poderwałem się na nogi, jakbym odzyskał siły. Zapomniałem nawet o lasce. Przypomniałem sobie o niej dopiero po mszy świętej. Natychmiast poszedłem do krypty. Leżała na grobie. Ludzie robili zdjęcia. Byli pewni, że zostawił ją jakiś kaleka, że musiał się zdarzyć jakiś cud. I mieli rację, bo cudem jest to wszystko, czego doświadczyłem w życiu u boku krakowskiego kardynała. O tych 16 latach opowiedziałem zeznając, jako świadek w procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II. Widać taka była wola Boga, żebym ja, prosty kierowca zaświadczył przed żyjącymi o pokornej, pełnej wiary i modlitwy życiowej drodze Karola Wojtyły.

Z Józefem Muchą rozmawiał Grzegorz Cius (2007r.)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziwne wpisy Jacka Protasiewicz. Wojewoda traci stanowisko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto