Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przeszedł ponad 100 kilometrów w niecałe 21 godzin. Tak wyglądała #100Rolanda!

Damian Bednarz
Damian Bednarz
W środę 15 lipca, dokładnie o godzinie 6.55 przy Schronisku „Pod Muflonem” w Dusznikach-Zdroju zakończyła się #100Rolanda. Jego opaska sportowa na nadgarstu pokazała dokładnie 105 kilometrów, które pokonał w 20 godzin i 55 minut. A wszystko po to, żeby nagłośnić zbiórkę pieniędzy na rzecz Doroty Juszczak.

Jak to się zaczęło?

Była końcówka czerwca, kiedy zadzwonił do mnie Roland Winnicki. Podzielił się pomysłem, który w pierwszej chwili wydawał się szalony – 100 kilometrów w 24 godziny, żeby pomóc zebrać pieniądze chorej duszniczance.
-Chciałbym pomóc Dorotce Juszczak. To dobra kobieta, która bardzo wspierała mnie w trakcie zawodów w Austrii – mówił.

Pani Dorota już od 17 lat choruje na stwardnienie rozsiane i potrzebuje ponad 65 tysięcy złotych na operację zwaną angioplastyką żył śródczaszkowych w terapii stwardnienia rozsianego.

-Operacja angioplastyki udrażnia żyły, robione były już kiedyś szyjnych, ale to nie działało, ta udrażnia wszystkie, w tym śródczaszkowe. Ta operacja stawia na nogi, oczywiście po długiej rehabilitacji – mówi Dorota Juszczak.

Zbiórkę można wesprzeć tutaj:

W Dusznikach-Zdroju nikomu nie trzeba przedstawiać Rolanda Winnickiego. To człowiek przesiąknięty sportem, którego często można zobaczyć w trakcie treningu. Jak sam o sobie mówi, trenuje od dziecka, a sport to jego prawdziwa pasja. W młodości trenował kombinację norweską, by później biegać maratony, ścigać się na rowerach MTB, a także nartach biegowych czy uprawiać nordic walking. Podczas tegorocznej zimy w rozegranych w austriackim Seefeld Igrzyskach Olimpijskich Masters wystartował w dwóch biegach, uzyskując odpowiednio 16. i 22. miejsce.

Jasne więc było, że deklaracje Rolanda trzeba traktować poważnie, a przede wszystkim pomóc w tej wyjątkowej inicjatywie. Wspólnie zdecydowaliśmy, że do incjatywy zaprosimy Piotrka Szewczyka, który jako PS Studio będzie odpowiadał za relację filmową z akcji, a także przyjaciół Rolanda, którzy zorganizują punkty z zaopatrzeniem na trasie. Tak jak mysleliśmy, nikt z proszonych o pomóc nie odmówił, a z czasem pojawiło się jeszcze więcej incjatyw pomocy.

Dzięki temu w weekend poprzedzający #100Rolanda w Schronisku PTTK „Pod Muflonem” można było zjeść ciasta upieczone przez wolontariuszki, a cały dochód z ich sprzedaży zostanie przeznaczony na zbiórkę pani Doroty.

Schronisko „Pod Muflonem” to miejsce szczególne dla Rolanda i jedyny punkt na trasie, który został odwiedzony dwa razy. To właśnie tam zakończyła się jego podróż, a w okoliach godziny 19 we wtorek przechodził, żeby pokonać dalszy etap trasy. Wypił też kawę, choć jak podkreślał w rozmowie telefonicznej kilkanaście minut wcześniej, jego marzeniem była kawa ze stacji benzynowej.

Człowiek niezłomny

Start marszu zaplanowaliśmy na wtorek (14 lipca) na godzinię 10. Było to niezwykle ważne, żeby trafić w czas, kiedy Roland będzie na urlopie, ponieważ- co jasne- po tak intenswynym wysiłku będzie potrzebował kilku dni na regenerację. Mało kto wie, ale #100Rolanda miała rozpocząć się w poniedziałek. -Nie lubię 13, zróbmy to dzień później – skwitował Roland, czym zdecydował, że na trasę wyruszy we wtorek.

Tego dnia wszystkie elementy układanki Rolanda były zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Przyjaciele Rolanda doskonale wiedzieli w którym miejscu i o której godzinie stać z wyposażeniem. Piotrek Szewczyk pożyczył samochód od taty, którym mogliśmy poruszać się po lesie (oczywiście za zgodą Nadleśnictwa Zdroje i Nadleśnictwa Bystrzyca Kłodzka). „Ruda”, jak nazywaliśmy auto pana Pawła, była niezbędna, ponieważ tylko ona z grona naszych pojazdów, posiadała wysokie zawieszenie, co w warunkach leśnych jest niezwykle istotne.

Chwilę przed startem, na rynku w Dusznikach-Zdroju zjawili się współpracownicy Rolanda z Dusznickiego Zakładu Komunalnego, czym zaskoczyli sportowca.

-Czuję radość, że mogę zrobić coś dobrego dla kogoś. Najtrudniejsza będzie nocka, ale byle dotrzeć do Spalonej i później będzie już prosta droga do domu – mówił.

Pojawiła się także pani Dorota, choć do ostatnich chwil drżeliśmy, czym obowiązki pozwolą jej zjawić się na starcie. Po pamiątkowych fotografiach i wywiadzie dla mediów, Roland wyruszył w kierunku pierwszego punkty wyprawy – Narożnika w Górach Stołowych.

-Do zobaczenia na Muflonie! - krzyknął na dowidzenia, choć wiedzieliśmy, że tego dnia z Rolandem widywać będziemy się częściej.

Do ekipy prasowej dołączył Michał Dmitrowicz z Telewizji Sudeckiej, a „Ruda” kilkanaście minut później ruszyła w kierunku Lisiej Przełęczy, żeby na pobliskim szlaku spotkać się ze sportowcem.

I już tu spotkało nas pierwsze zaskoczenie. Kiedy docierając na skały, wyciągnęliśmy z plecaków jedzenie, chcąc zrobić mały górski piknik, zza krzaków wyłoniła się sylwetka Rolanda Winnickiego. Dokładnie półtorej godziny po starcie, choć według naszych map i drogowskazów, powinien tam być po trzech godzinach! -No to sobie chłopaki nie pojecie -rzucił ironicznie. - Byłbym szybciej, ale na szlaku dziś dużo turystów i trzeba było się przeciskać – dodał.

Już wtedy było jasne, że #100Rolanda nie potrwa zakładanych 24 godzin, choć Roland zapowiadał, że chce ją pokonać w mniejszym czasie. Schodząc do Lisiej Przełęczy, obrał kierunek na Karłów, z którego później poszedł do Pasterki. To właśnie tam po raz kolejny się spotkaliśmy, po drodze filmując i robiąc zdjęcia na trasie przemarszu. I ponownie zostaliśmy zaskoczeni, ponieważ Roland znów wyprzedził nasze założenia czasowe.

Okoliczne szlaki zna jak mało kto

Już w okolicach Radkowa czekał na niego pierwszy punkt z zaopatrzeniem, przygotowany przez jego syna Kamila. Po zmianie butów i odzieży, Roland ruszył dalej niebieskim szlakiem, by w Schronisku „Pod Muflonem” przejść do drugiego etapu, który w większości miał odbywać się w nocy. Po gorącym przywitaniu przez turystów i kierownictwo schroniska, a także wypitej kawie, ruszył dalej szlakami Gór Bystrzyckich.

Było już chwilę po godznie 19, a Roland wkraczał w najtrudniejszą część wyprawy.

Dokładnie połowa zaplanowanej trasy miała miejsce na parkingu leśnym przy Drodze Justyny, nieopodal Zieleńca. To właśnie tam czekała pani Jola, która przygotowała dla naszego sportowca jedzenie, którego było tak dużo, że część musieliśmy schować do samochodu i dostarczyć na kolejny punkt. Wszystko po to, żeby nie obciążać i tak już zmęczonego Rolanda. Zaczynało się ściemniać, a my, choć zamknięci w „Rudej”, zaczynaliśmy mieć obawy przed nocą w środku lasu.

Wyposażony w lampkę czołową Roland takich obaw nie miał i śmiało wszedł w leśne ścieżki. Okazało się, że okoliczne szlaki zna, jak mało kto. Co prawda trasę przeszedł wcześniej robiąc rekonesans, było to jednak w świetle dziennym, a wiadomo, że noc w lesie wygląda zupełnie inaczej.

Kiedy kierując się w strone Pokrzywna, zatrzymaliśmy samochód, żeby poczekać na Rolanda, dostaliśmy telefon od jego przyjaciela, że sportowiec jest już na kolejnym punkcie z jedzeniem. Nikt z naszej trójki podróżującej „Rudą” nie wiedział, jak to się stało, że człowiek okazał się szybszy od samochodu…

Już w Pokrzywnie, około 60 kilometrów od startu, humor nie opuszczał naszego bohatera. Wąchał swoje buty w poszukiwaniu tlenu, śmiejąc się przy tym i żartując. Była godzina 22.55, a punkt przygotowali Rafał ze swoją siostrą Ela i pan Janek, którzy na własne oczy przekonali się, że nawet po 60 kilometrach można nie tracić pogody ducha.

-Na „Muflonie” chciała jedna sarenka się ze mną przejść, ale zdziwiła się, że rogów nie mam – żartował.

Upewniając się, że kolejne punkty z jedzeniem są przygotowane, a sportowiec czuje się dobrze, zjechaliśmy do domu w poszukiwaniu snu, po drodze umawiając się między sobą, że nastawiamy budziki na czwartą. Mieliśmy się spotkać w trakcie ostatniego etapu podróży. Poszliśmy spać, a Roland nie spał.

Dokładnie o godzinie 3.33 obudził mnie sms o treści „szlak czerwony, połowa Lasówki. Wstawać”. Będąc na wpół przytomny, odpisałem krótką wiadomość z pytaniem, czy wraca już do domu. Ten sms był później przedmiotem wielu żartów ze strony kolegów.

Tuż po godzinie 4 zjawiliśmy się z Piotrkiem w okolicach Rozdroża pod Bieścem w poszukiwaniu Rolanda, skąd mieliśmy go odekskortować na parking leśny przy Drodze Justyny. Po długim oczekiwaniu, mój telefon ponownie zadzwonił. -Jestem już na asfalcie niedaleko parkingu, spokojnie, poczekam tam na was – mówił Roland głosem, nie dającym oznak zmęczenia.

Człowiek poczeka na samochód… Oczywiście Roland przeszedł szlakiem, który był nieprzejezdny dla pojazdu, jednak sam wydźwięk słowa, że poczeka na auto, wywołuje uśmiech na twarzy.

Ostatnia prosta

W trakcie rozmowy przy herbacie na parkingu leśnym, Roland opowiadał o nocnym etapie wędrówki. -W nieco ponad godzinę przeszedłem z Pokrzywna do Młotów, to jakieś 10 kilometrów. Tam właśnie złapałem największy kryzys tego dnia. Schodząc po kamieniach zacząłem odczuwać zmęczenie i ból. Kilka kilometrów dalej czekał na mnie kolega Darek z prowiantem, przebrałem się i poszedłem dalej, a kryzys minął – mówił.

Cztery godziny po tym, jak rozstaliśmy się w Pokrzywnie, Rolandowi Winnickiemu pozostawało zaledwie kilkadziesiąt minut do mety. I pewnie przeszedłby je szybciej, gdyby nie nasza ciekawość przygód starszego kolegi. Okazało się, że noc nie była taka straszna. -Po drodze spotkałem jednego zająca i kilka saren. Nie było tak źle – opowiadał sportowiec.

Ruszył w kierunku Schroniska „Pod Muflonem”, a my zaczęliśmy odbierać telefony od ciekawych przyjaciół.

Dokładnie o godzinie 6.55 Roland Winnicki zjawił się na terenie schroniska, dając upust swoim emocjom, całując ziemię, a przy okazji krzycząc radośnie.

-Na początku było fajnie. Te pierwsze 40 kilometrów przeszedłem bez problemu, ale ta druga część trasy była dużo cięższa. Ogólnie było fajnie, cieszę się, że ukończyłem tę setkę. Czuję ogromną satysfakcję i spełnienie marzeń. Chciałem podziękować wszystkim, którzy stali mi na trasie, dawali jedzenie, wymieniali buty. Dziękuję wam, bo bez was mogłoby się to nie udać -powiedział na mecie.

Po uzupełnieniu płynów i rozmowie z Agnieszką i Tadeuszem, którzy są właścicielami schroniska, Roland wsiadł do „Rudej”, zjeżdżając z nami do domu.

Jeszcze tego samego dnia, tuż przed godziną 18.00 dostałem od Rolanda informację, że jest „Pod Muflonem” i zaprasza na ognisko. Po ponad 100 kilometrach marszu spał niecałe dwie godziny, po czym przyszedł samodzielnie do schroniska, żeby zorganizować ognisko. W jego trakcie podsumowaliśmy akcję #100Roland, która wciąż musi trwać. Pani Dorota potrzebuje jeszcze około 37 tysięcy, żeby poddać się operacji. Sama #100 Rolanda przyczyniła się do uzbierania ponad 4 tysięcy złotych.

-Bardzo dziękuję wszystkim, którzy wsparli akcję i wpłacili pieniądze na leczenie Doroty. Jesteście wspaniali –mówi Roland Winnicki.

A jak całą akcję skomentowała główna zainteresowana?

-Roland dla mnie jest przede wszystkim wspaniałym sportowcem o złotym sercu, tytan pracy i torpeda. Przejście 100km w 21 godzin, wielu nie mieści się w głowie, a Roland stwierdził, że to tylko trochę bardziej wymagający trening. Dla mnie jest bohaterem i aniołem, któremy dziękuję z całego serca, bo dzięki #100Rolanda, zbiórka z 41 proc. skoczyła do 48 proc. w ciągu 24 godzin, to prawie 4 tysiące składające się z wielu wpłat, niesamowite - podsumowała akcję Dorota Juszczak.

ZOBACZ ZDJĘCIA Z #100Rolanda:

Przeszedł ponad 100 kilometrów w niecałe 21 godzin. Tak wygl...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na klodzko.naszemiasto.pl Nasze Miasto