Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Urodziła się w zakliczyńskim getcie, razem z matką cudem przeżyły zagładę. Anna Grygiel-Huryn nie zapomni o tragicznych losach bliskich

Robert Gąsiorek
Robert Gąsiorek
Anna Grygiel-Huryn nie kryła wzruszenia podczas odsłonięcia pomnika w Zakliczynie ku czci ofiar niemieckich zbrodni z 1942 roku.
Anna Grygiel-Huryn nie kryła wzruszenia podczas odsłonięcia pomnika w Zakliczynie ku czci ofiar niemieckich zbrodni z 1942 roku. IPN
Anna Grygiel-Huryn przyszła na świat w getcie w Zakliczynie, z którego cudem udało się później wydostać jej mamie. Tego szczęścia nie miał ojciec pani Ani i inni jej bliscy, którzy zostali zgładzeni przez Niemców. 80-latka dziś pragnie ocalić od zapomnienia tragiczne wydarzenia. Niedawno odsłoniła pomnik w Zakliczynie, który powstał z jej inicjatywy.

Francja rozważa przekazanie Ukrainie czołgów Leclerc

od 16 lat

Każdy powrót pani Anny do Zakliczyna jest wyjątkowy, ale przywołuje też bolesne wspomnienia. Chociaż jako małe dziecko nie miała świadomości tego, co się z nią dzieje i z jej bliskimi, to później zapamiętała każde słowo z opowiadań o dramatycznych chwilach, które przekazywała jej matka. Pierwsze miesiące jej życia, spędzone w ziemiance, bez dostępu do światła do dziś odciskają piętno na jej życiu.

- Gdy przychodzę skądś do domu, to muszę włączyć telewizor, bo cisza sprawia, że rozrywa mi głowę. Tak samo nie mogę mieć zamkniętych drzwi. To wszystko to taki syndrom piwnicy, który pozostał mi po tym trudnym czasie - mówi Anna Grygiel- Huryn.

Ucieczka przed zagładą

Rodzina pani Anny pochodzi z Wojakowej w powiecie brzeskim. W lipcu 1942 roku wszyscy zostali zwiezieni do oddalonego o 20 kilometrów Zakliczyna, gdzie Niemcy tworzyli getto dla Żydów z różnych zakątków regionu tarnowskiego. Był to trudny czas dla rodziców pani Anny, bo akurat spodziewali się jej przyjścia na świat.

Do narodzin doszło już na terenie getta 18 września. Kilka dni później miejsce koncentracji Żydów miało zostać zlikwidowane. Na szczęście o tych planach wcześniej dowiedział się ojciec pani Anny.

- Mój dziadek miał dwór i stadnine koni w Wojakowej i był bardzo szanowany przez tamtejszych mieszkańców, którzy dowozili później do getta jedzenie. I po tym, jak ja tata dowiedział się o likwidacji getta, powiadomili tych ludzi, żeby po nas przyjechali i nas zabrali - opowiada kobieta.

Kilka dni przed ucieczką, tata pani Anny podkopywał deski ogrodzenia, aby można było pod nimi przejść. Dzień przed tym, jak getto miało zostać zlikwidowane, pod ogrodzenie podjechały furmanki, które zabrały stamtąd panią Annę, jej mamę, dziadka, wujka i ciocię. Później mieli wrócić po resztę rodziny.

- Likwidacja getta miała być o trzeciej nad ranem, ale niestety przyspieszono ją i ludzi wywożono z niego już o godzinie 23. Gdy przyjechali po tatę, żeby go uratować, to wszystko było już otoczone przez Niemców. Tata podobno z płaczem rozłożył tylko ręce, bo wiedział, że nie da się mu uciec - przyznaje kobieta.

Jej ojciec został przewieziony razem z kilkoma innymi członkami rodziny bydlęcymi wagonami do obozu zagłady w Bełżcu. Wszyscy zostali tam zamordowani w komorach gazowych.

Życie w mrocznej piwnicy

Malutka Anna razem z mamą przez kilka miesięcy tułały się po okolicach. Na noc ludzie dawali im schronienie w domach, ale w dzień bali się je zatrzymywać i ukrywały się wtedy po lasach. W 1943 roku trafiły do domu Józefa Jarosza w Stańkowej na sądeczczyźnie. Mężczyzna w piwnicy wykopanej w ziemi przetrzymywał w sumie kilkunastu Żydów, za co został później odznaczony tytułem Sprawiedliwi wśród Narodów Świata.

Pani Anna razem z mamą spędziły niemal dwa lata w mrocznej piwnicy.

- Pamiętam, że przez taką małą szczelinkę dochodziło do nas światło i pytałam mamy, co tam jest, a ona mi mówiła, że wszystko zobaczę, jak tylko się wojna skończy - wspomina 80-latka.

Nie obyło się bez dramatycznych chwil. Kiedyś dwoje Żydów opuściło piwnicę, by odwiedzić swoje domostwa i już nigdy nie wrócili. Wszyscy zaczęli się wtedy obawiać, że zostali złapani i mogą powiedzieć, że u Jaroszów ukrywają się Żydzi.

- Pewnego dnia mój płacz usłyszał miejscowy chłopak należący do partyzantki. Jarosz przekonywał go, że to kwiczenie świni, ale ten nie uwierzył. Padł na nas blady strach, że nas wyda - zaznacza ocalona z getta kobieta.

W związku z tym do matki chłopaka udała się delegacja na czele z Józefem Jaroszem, aby przekonała syna do tego, by nie powiedział nikomu o ukrywających się Żydach. Kobiecie udało się przekonać do tego młodzieńca i pani Anna razem z matką i innymi osobami dotrwali do końca wojny.

Robi wszystko, by zachować pamięć o tragicznych wydarzeniach

Po opuszczeniu piwnicy trafili do Nowego Sącza, z którym Anna Grygiel-Huryn związana jest do dziś. Kobieta pragnie zachować pamięć o tragicznych losach jej bliskich i innych, którzy zostali zgładzeni w czasie holocaustu. Obecnie jest przewodniczącą krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. Zainicjowała też budowę pomnika w Zakliczynie, upamiętniającego wydarzenia z września 1942 roku, który został przez nią odsłonięty 26 stycznia, a więc w przededniu Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu.

- Ja nigdy o tym nie zapomnę i u schyłku swojego życia chciałam, żeby coś pozostało, aby do takiej tragedii już nigdy nie doszło. Szczególnie warto pamiętać o tym, teraz gdy w Ukrainie trwa bestialska wojna i giną niewinni ludzie - podkreśla pani Anna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto