Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów
4 z 16
Przeglądaj galerię za pomocą strzałek na klawiaturze
Poprzednie
Następne
Przesuń zdjęcie palcem
Gdy na górze fortecznej nie było jeszcze fortu, a nawet nie...

Mówią, że w Kudowie-Zdroju nie ma już dziewic... Znacie legendy ziemi kłodzkiej? Mówi się, że jest w nich ziarmo prawdy

JAK RZYMIANIE POMOGLI ZBUDOWAĆ KŁODZKO

Gdy na górze fortecznej nie było jeszcze fortu, a nawet nie stał na niej żaden drewniany zamek i ziemie wokół Kłodzka były gęsto porośnięte lasami, drogą wzdłuż Nysy poruszał się wieloosobowy korowód ludzi.

Było tam ponad dwustu zbrojnych, wielu cywilów w tym kobiety z dziećmi. Niektórzy, przeważnie zbrojni, poruszali się konno, kobiety siedziały na wozach zaprzęgniętych w woły, ale większość ludności szła pieszo. Tabory z ludźmi i zwierzętami ciągnęły się z południa jeszcze daleko. Kupców, żołnierzy, służby i niewolników było ponad pięćset osób. Tak duże karawany nieczęsto zapuszczały się na północ. Ta była jednak inna, dowodził nią sam Lucjusz Gajusz Starszy, daleki kuzyn nowego cesarza, który wysłał go po złoto północy (jak mawiano w Rzymie) – jantar lub bursztyn (jak mawiały ludy północy). Lucjusz kiedyś był znamienitym dowódcą w IX Legionie, teraz z rozkazu cesarza wyruszył dowodząc karawaną nad słowiańskie morze.
Zapadał wieczór, a wszyscy byli mocno zdrożeni i głodni. Podjęto decyzję, by rozłożyć obozowisko i odpocząć. Wystawiono straże przed dziką zwierzyną i zbójami.
Karawana z taborami wyruszyła dawno temu z Akwilei w stronę Kalisza (stgr. Καλισία, łac. Calisia, jid. ‏קאַליש‎), znanego już Etruskom. Po drodze ponad tydzień temu rozchorował się dowódca wyprawy i w największym z namiotów właśnie zbierała się rada kupców i żołnierzy. Na łożu leżał starszy mężczyzna:
- Zatrzymamy się tu kilka dni – rzekł. – Jak wydobrzeję, ruszymy dalej.
- Ojcze – rękę starszego mężczyzny złapał i ucałował nastoletni chłopiec – w Kaliszu czeka na nas twój brat. Jeśli nie zdążymy na czas, ruszy na północ bez nas, cesarz nam nie wybaczy, gdy wrócimy bez „złota północy”.
- Nic się nie martw, synu – ojciec pogładził chłopaka po głowie. – Mamy sporo czasu. Specjalnie wybrałem krótszą drogę przez Bramę Morawską, abyśmy zdążyli przed umówioną datą spotkania. Nic się nie martw – powtórzył i opadł na posłanie, zamknął oczy i szybko oddychał. Ból brzucha był ogromny, mężczyzna zwijał się z cierpienia, bo żadne znane medykamenty nie pomagały.
Ludzie wyszli z namiotu, niepokój malował się na ich twarzach.

Kilka dni minęło, ludzie łapali w rzece olbrzymie pstrągi, polowali na zwierzynę, widać było, że cieszą się z odpoczynku, ale i niepokoją o dalszy los wyprawy. Starszy mężczyzna nie czuł się wcale lepiej, jego stan nawet pogarszał się.
Z jednego z polowań żołnierze wrócili z odzianym w skóry człowiekiem. Optio* pobiegł po tłumacza, którego zabrano ze sobą na południu. Mężczyzna w skórach powiedział, że mieszka niedaleko ich obozowiska z kilkoma innymi rodzinami, przyszedł do nich wymienić futra na dzbany, miecz i inne drobiazgi. Zaprowadzono go do dużego namiotu, gdzie leżał chory starzec. Gdy tubylec zobaczył chorego, powiedział coś do tłumacza. Tłumacz spojrzał po zebranych:
- Mówi, że w pobliżu ich góry w jednym z domów mieszka kapłan, który zna się na ziołach i że on pomoże choremu.
Natychmiast chorego ułożono na nosze, które otoczyło pięćdziesięciu zbrojnych, obawiając się zasadzki.
- Lucjuszu! – zawołał starzec. – Ty zostaniesz tutaj, przypilnujesz obozowiska i kupców.
- Tak, ojcze.
Zbrojni udali się z tubylcem, tłumaczem i noszami na północny zachód od obozowiska i koryta rzeki, w stronę góry, która powoli ukazywała się im oczom. Po dotarciu na miejsce, tubylec zaprowadził ich do jednej z chat. Do środka wszedł tylko on, chory i dwóch żołnierzy. Kapłan podał jakieś zioła nasmarował ciało starca, tłumacz zaś przekazywał, co mu prawiono.
- Kapłan mówi, że jesteś panie chory na straszną chorobę, jego zioła przyniosą ci tylko chwilową poprawę. Według niego nie powinieneś zostawać u niego, on zaopiekuje się tobą na tyle, na ile bogowie pozwolą.
Faktyczne po wypiciu ziół starzec poczuł się lepiej, przestał go boleć brzuch i nogi. Pod górą został jeszcze kilka dni, po czym wezwał do siebie syna. Wbrew jego sprzeciwowi, nakazał mu czym prędzej ruszyć do Kalisza, dla bezpieczeństwa Lucjusza Gajusza Starszego, dowódcy karawany, miało pozostać trzydziestu żołnierzy oraz trzydzieścioro sług i dwudziestu niewolników.
Lucjusz Gajusz Młodszy długo żegnał się z ojcem, prosił kapłana, by ten opiekował się jego ojcem, jak umie najlepiej. Ludziom, którzy pomogli jego ojcu pozostawił ogromne i bogate dary, po czym ruszył na północ.

Po odjeździe karawany starzec wezwał do siebie optinesa Klaudiusza, kapłana i mężczyznę w futrach Żbika. Przemówił do nich, kaszląc i plując krwią na przemian, a tłumacz, który pozostał przekazywał jego słowa:
- Od tej pory skazani jesteśmy na siebie i chcę, żebyśmy żyli w zgodzie i pracowali razem dla dobra nas wszystkich, dopóki mój syn nie powróci.
- Dobrze Lucjuszu – odparł Żbik. – Chciałbym, by twoi ludzie nauczyli się mego języka, by praca szła sprawniej, zaś my będziemy uczyć się łaciny.
Od tamtej pory obie grupy z małymi przeszkodami i trudnościami pracowały razem. Rzymianie wznieśli drewniany fort na górze, w którym wybudowano nowe domy. Żbik ze swymi ludźmi wybudował pierwszą studnię. Klaudiusz, który jak się okazało był kowalem, zbudował kuźnię i zaczął przyuczać syna Żbika przy machaniu miechem kowalskim. Gdy ludność z dalszych stron dowiedziała się o gościach, sporo osób postanowiło zamieszkać z nimi i wspólnie pracować. Kilku Rzymian i służących znalazło sobie żony wśród tubylców i założyli rodziny.
Starzec pomimo opieki czuł się bardzo źle, często tracił przytomność i majaczył. Czekał z utęsknieniem na powrót syna.
Lucjusz Gajusz Młodszy, gdy tylko spotkał się z wujem Antoniuszem Penjuszem ruszył nad słowiańskie morze. Tam wymienił swój towar na wielkie ilości jantaru i od razu ruszył n południe. W Kaliszu pozostawił większość ludzi, a sam z dwoma zbrojnymi pędził co koń wyskoczy do chorego ojca.

W miejscu, gdzie Nysa spada z gór w stronę nizin, a podejście z północy na południe staje się coraz bardziej strome, Lucjusza napadła banda uzbrojona w wielkie drewniane maczugi i ostre dzidy. Zauważyła, że w ich kierunku zbliża się niewielka grupka obcych, więc postanowili zdobyć łatwy łup. Lucjusz z towarzyszami oparli się o siebie plecami, młodzieniec wyjął gladius*, a za nim zrobili to pozostali. Napastnicy natarli z furią, a Rzymianie zacięcie się bronili.

Szczęściem dla Rzymian przechodził tamtędy nie kto inny, jak Liczyrzepa. Przybrał postać olbrzymiego męża i skoczył na plecy zbójów, roztrącając ich, jakby byli patyczkami. Widać zbóje domyślili się kim on jest, bo w popłochu porzucili maczugi i uciekli na wschód.
- Dziękuję nieznajomy – młody Rzymianin spojrzał w oczy olbrzyma. – Jak mam ci się odwdzięczyć? – wyjął sakiewkę ze złotem, ale olbrzym odtrącił jego rękę:
- Nie obraź się młodzieńcze, ale nie potrzebuję złota. Chodźcie za mną – rzekł głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Rzymianie ruszyli za olbrzymem pieszo, bo konie się spłoszyły i uciekły bezpowrotnie podczas walki. Po pewnym czasie dotarli do niewielkiej kotlinki, gdzie palił się ogień, a na rożnie piekła się sarnina. Olbrzym zaprosił ich ruchem ręki, zasiedli wokół ognia. Liczyrzepa dowiedział się, że Lucjusz wiele miesięcy temu wyruszył z dalekiego południa na północ po bursztyn, a w międzyczasie zachorował jego ojciec, który pozostał dzień drogi stąd. Zapewne już by dotarli do celu, gdyby nie zbójcy, przy czym ponownie podziękował wybawicielowi. Liczyrzepie żal zrobiło się chłopaka, powiedział, gdzie na rzece jest bród, przez który jutro przejdzie i przybędzie do ojca o wiele wcześniej, tym bardziej, że ich konie uciekły. Dał mu też ziele, które ma podać ojcu, a on wtedy wyzdrowieje.

Lucjusz wzruszony dobrocią nieznajomego zdjął z szyi woreczek pełen jantaru i podarował go Liczyrzepie. Duch Gór z wdzięcznością przyjął jantar, którego mu brakowało, a który bardzo lubił za jego magiczne właściwości.

Nazajutrz przeszedł rzekę w miejscu, w którym wskazał nieznajomy i już po kilku godzinach był pod górą, na której znajdował się teraz drewniany fort. Otwarto przed nim wrota, ludzie spuszczali wzrok na jego widok. Podszedł do niego optines i tubylec Żbik:
- Twój ojciec, panie… – zaczał optines Klaudiusz – zmarł tydzień temu, kapłan natarł jego ciało ziołami i czeka na ciebie w swym domu.
Żbik dodał łamaną łaciną:
- Ojciec wiedział, że do niego wrócisz, Lucjuszu.
Klaudiusz podał list dla młodzieńca:
- To od twego ojca.
Lucjusz schował list za połę tuniki i pobiegł do chaty, gdzie leżał starzec.
Przez kilka miesięcy pobytu chorego człowieka pod górą, tubylcy pokochali go. W ciągu czasu, gdy starzec pomagał i podpowiadał, co Żbik i jego ludzie mogą zrobić wspólnie z Rzymianami, osada rozrosła się o kilkadziesiąt domów i fort trzeba było przebudowywać i powiększyć. Wszyscy oni zebrali się wokół, by pożegnać swego przyjaciela, jak go nazywali. Wykopano dla niego na górze olbrzymi grobowiec i każdy, kto przybył składał w nim wspaniałe dary.
Lucjusz w obecności przybyłych odczytał list: Ja, Lucjusz Gajusz Starszy pragnę, by moje ciało było złożone niedaleko fortu, który był moim ostatnim dziełem. Tutejsi ludzie są pracowici, mądrzy i życzliwi, a przy tym mężni i odważni, nigdy nie zaznałem takiej gościnności, dlatego pragnę, aby zaczęta przeze mnie i Żbika osada nadal się rozrastała. Pragnąłbym, aby nazywała się „Glacium”. Nazwa osady jest pomysłem Żbika, który dostarczał kłód drewnianych do budowy fortu… Potem nastąpiło wiele słów dotyczących samego Lucjusza Gajusza Młodszego.
Wiele lat później Lucjusz ponownie jechał w stronę Glacjum, siadł na Pańskiej Górze koło Lewina, karawana wozów przesuwała się przed jego oczami. Miał teraz tyle lat, co jego ojciec umierając w forcie pod górą. Patrzył w dół, gdy nagle ktoś poklepał go po ramieniu. Obrócił się i spojrzał w górę, nad nim stał silny brodaty mężczyzna, wydało mus się, że już go gdzieś spotkał, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie.
Nieznajomy zapytał, kim są i co tu robią. Lucjusz odparł, że prowadzi karawanę jak niegdyś jego ojciec, idzie do Glacjum oddać hołd zmarłemu i spotkać dawno nie widzianych przyjaciół. Opowiadał, że gdy pochował ojca na górze, na której stoi teraz drewniany fort, pozostało tam kilkunastu Rzymian z żonami i rodzinami. Wspomniał też, że kiedyś od niechybnej śmierci uratował go bardzo podobny do niego nieznajomy, spoglądając pytająco na stojącego nad nim mężczyznę.
Ten zaśmiał się szeroko i powiedział:
- Osada, którą pomógł budować twój ojciec rozwija się wspaniale, nad czym i ja czuwam – rzekł do siedzącego człowieka. – Jam jest Liczyrzepa. Lucjuszu, czy masz zioła, które kiedyś dostałeś?
- Mam… – odpowiedział zmieszany obawą.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz czuł, że starość i choroba chcą złożyć cię do grobu, jak twego ojca, zetrzyj te zioła i je wypij, a jeszcze długo będziesz cieszył się zdrowiem. – Powiedział odchodząc w las. – Pamięta,j Lucjuszu! Pamiętaj – krzyknął i rozwiał się w powietrzu pod postacią mgły.

Nie wiadomo, czy Lucjusz wypił te zioła, nie wiadomo, gdzie został złożony w grobie Lucjusz Gajusz Starszy i jakie skarby tam pozostały, wiadomo jednak, że Glacjum nadal stoi i rozkwita, a dzisiaj mieszkańcy mówią na nie Kłodzko*. Jedna z głównych odnóg szlaku bursztynowego ciągnęła się z południa przez Bramę Morawską, Kłodzko i Kalisz, aż nad morze Bałtyckie.


*Optio − niższy oficer rzymskiej armii pomagający centurionowi w dowodzeniu centurią. Optio był wybierany przez dowódcę centurii i pełnił funkcję oficera odpowiedzialnego za organizację i utrzymanie porządku w oddziale.
*Gladius – krótki miecz rzymskich legionistów, przeznaczony zarówno do cięcia, jak i kłucia.
*Jak podaje lokalna historiografia, którą przytaczają kronikarze Aelurius i Kahlo, według lokalnych kronik (Glätzische Chronica) tutejsza twierdza została zbudowana ok. 300 r. n.e. przez Rzymian, a następnie zdobyta przez wojska Atylli i rozbudowana do jeszcze większej warowni. Georgius Aelurius to ewangelicki kaznodzieja, dyrektor gimnazjum w Ząbkowicach, autor fundamentalnej kroniki o dziejach Hrabstwa Kłodzkiego z 1625 roku (Glaciographia oder Glätzische Chronik...).

Histografia, jak i legenda zostały oparte na licznych odkryciach z okresu wpływów rzymskich, głównie odkryto znaczne ilości monet rzymskich i jest to istotny dowód z historii ekonomicznej miasta.

źródło: Straszne Legendy Hrabstwa Kłodzkiego. Część 1. Autor: Norbert Grzegorz Kościesza

Legendy znajdziesz na kolejnych zdjęciach - przeglądaj je, posługując się klawiszami strzałek, myszką lub gestami.

Zobacz również

Śmiertelne potrącenie w Chełmie

Śmiertelne potrącenie w Chełmie

Rozmowa z Wandą Brzęczek, zdobywczynią odznaczenia Szabli im. Kilińskiego

NOWE
Rozmowa z Wandą Brzęczek, zdobywczynią odznaczenia Szabli im. Kilińskiego

Polecamy

Ważne rozporządzenie MEN! Dotyczy toalet w polskich szkołach

Ważne rozporządzenie MEN! Dotyczy toalet w polskich szkołach

Tarta czekoladowa nie tylko dla miłośników czekolady. Rozpływa się w ustach

Tarta czekoladowa nie tylko dla miłośników czekolady. Rozpływa się w ustach

Gry o motocyklach, czyli prędkość na ekranie - w co zagrać?

Gry o motocyklach, czyli prędkość na ekranie - w co zagrać?