Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyścig z koronawirusem staje się coraz trudniejszy. Trzeba szczepić szybciej. Tylko czym?

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Punkt szczepień przeciwko COVID-19 w Katowicach.
Punkt szczepień przeciwko COVID-19 w Katowicach. Lucyna Nenow / Polska Press
Nowa, błyskawicznie się rozprzestrzeniająca mutacja koronawirusa doprowadziła do kolejnego lockdownu w Wielkiej Brytanii i zagraża całej Europie. To z kolei sprawia, że jeszcze ważniejsze jest maksymalnie efektywne prowadzenie akcji szczepień. Dobra wiadomość jest taka, że w krajach, w których taka akcja już się rozpoczęła, maleje odsetek sceptycznych wobec szczepionek przeciwko COVID-19. Gorsza jest taka, że w Polsce nie sposób jeszcze ocenić, jakie będzie realne docelowe tempo prowadzenia programu szczepień. Jasne jest jedno: trwa wyścig z czasem.

Wariant B1.1.7 koronawirusa wykryto w Wielkiej Brytanii jesienią. Mutacje koronawirusa nie są niczym niezwykłym, wyodrębniono ich już kilkadziesiąt, pojawienie się kolejnej początkowo więc tylko odnotowano. Na początku grudnia w południowo wschodniej Anglii odnotowano jednak lawinowe wzrosty zachorowań. Szybko okazało się, że odpowiedzialny jest za nie właśnie przede wszystkim nowy wariant koronawirusa. Naukowcy szybko ustalili, że mutacja B1.1.7 nie powoduje groźniejszego przebiegu choroby ani wyższej śmiertelności. Ma za to znacznie zwiększone tempo namnażania się, co skutkuje gigantycznym wzrostem zdolności koronawirusa do zakażania - nawet o 70 procent względem wcześniej znanych mutacji. To zaś całkowicie zmienia relacje sił w walce z epidemią. Nowa mutacja podnosi współczynnik reprodukcji koronawirusa (współczynnik R), o 0,3-07. To ogromna różnica - po rozpowszechnieniu się w Wielkiej Brytanii nowej mutacji, współczynnik R wzrósł tam aż do 1,3 - co oznacza, że każdych 10 chorych zakaża kolejnych 13 - a epidemia szerzy się w nieznanym dotąd tempie. Kraj wszedł właśnie w kolejny lockdown - przewidziany na nie mniej niż 7 tygodni, dalej jednak notowane są tam zupełne rekordy dziennych przyrostów liczby zakażonych.

Epidemiolodzy są zgodni - mimo czasowego blokowania europejskich granic z Wielką Brytanią, nowa mutacja jest już w wielu innych krajach - nie tylko na naszym kontynencie. To kwestia czasu, zanim zaczniemy obserwować wywołane przez nią wzrosty zakażeń także poza Wielką Brytanią - w tym i w Polsce. Zarazem rozpoczął się rodzaj wyścigu - w którym tempo rozpoczętych już masowych szczepień odegra kluczową rolę.

Dlatego właśnie najważniejsze wydaje się maksymalnie efektywne prowadzenie szczepień - tak, by jak najszybciej dotarły one do pracowników służby zdrowia i osób z grup ryzyka. W Polsce Narodowy Program Szczepień dopiero raczkuje. Jego realnej efektywności nie da się jeszcze tak naprawdę ocenić. Do czwartku 7 grudnia - według deklaracji szefa KPRM Michała Dworczyka - w Polsce zaszczepiono ok. 178 tysięcy osób. Zarazem jednak do naszego kraju trafiło już 660 tysięcy dawek szczepionki Comirnaty (produkt firm Pfizer i Biontech), co (przy obowiązującym w Polsce założeniu, że szczepienie pierwszą dawką oznacza automatyczne „zamrożenie” kolejnej dawki dla danego pacjenta) pozwoliłoby na zaszczepienie 330 tysięcy osób. Na tym pierwszym etapie szczepione miały być wyłącznie osoby z grupy „0”, jednak do 6 stycznia obowiązywały tymczasowe wytyczne NFZ dopuszczające szczepienia także osób z rodzin personelu medycznego i pacjentów placówek szpitalnych - jeśli tylko szczepionki miałyby się zmarnować z braku uprawnionych chętnych. Burzę wywołało szczepienie przez Warszawski Uniwersytet Medyczny poza kolejnością grupy znanych artystów z Krystyną Jandą, podobnie rzecz ma się z kilkoma starostami i samorządowcami, którzy również przyjęli już szczepionkę nijak nie kwalifikując się do grupy „zero”.

Rząd ma w tej chwili dość optymistyczny ogląd sytuacji. W czwartek Michał Dworczyk deklarował, że do 5 marca mamy być w stanie zaszczepić 2,95 mln osób. Otwarte pozostają pytania, czy nadąży za tym tempo dostaw - i czy wystarczająco wydolny okaże się krajowy system dystrybucji szczepionek. Według oficjalnych danych, jak dotąd miało zmarnować się nieco ponad 200 dawek - co nie jest liczbą szczególnie wysoką.

Jest jednak jeszcze jeden problem - spośród około miliona uprawnionych do szczepienia w grupie „0”, na początku tygodnia oficjalnie zgłosiło się do szczepień tylko około 500 tysięcy. Czy to oznacza, że lekarze, pielęgniarki etc unikają szczepień? Wcale niekoniecznie. W części placówek medycznych do tej pory nie powstały nawet listy chętnych, o czym można usłyszeć od lekarzy z różnych miejsc Polski.

Ze stosunkiem społeczeństwo do szczepień przeciwko COVID-19 dzieją się zaś ciekawe rzeczy. Według badania przeprowadzonego dla Światowego Forum Ekonomicznego przez Ipsos w piętnastu krajach świata w ostatnim czasie odsetek chętnych do przyjęcia szczepionki przeciwko COVID-19 wzrósł w tych dwóch krajach, w których już rozpoczęły się szczepienia na masową skalę - czyli w Wielkiej Brytanii i USA. W pozostałych krajach społeczne zaufanie do szczepionek natomiast spadło. Nie licząc Chin (gdzie tylko około 20 procent badanych deklaruje sceptycyzm wobec szczepionek, z czego zaledwie 3 procent zdecydowanie nie zamierza ich przyjmować), wysoki odsetek chętnych do przyjęcia szczepionki odnotowano między innymi w Brazylii. Wielkiej Brytanii, Australii, Meksyku czy Korei Południowej. W tych krajach chce się szczepić 75 procent lub więcej obywateli. Znacząco poprawiła się sytuacja w Stanach Zjednoczonych, gdzie jeszcze niedawno

Najsłabiej wypadają Rosja (tylko 43 procent badanych chce się szczepić) i Francja, gdzie tylko 40 procent badanych deklaruje, że uda się do punktu szczepień.

Badani, którzy deklarowali brak zaufania do szczepionek zostali też zapytani o konkretne powody. Nie jest zaskoczeniem, że niezależnie od kraju na pierwszym miejscu na liście tych powodów znajdowały się obawy przed skutkami ubocznymi. Na drugim i trzecim miejscu badani wymieniali albo brak wiary w skuteczność szczepionki, albo fakt, że nie należą do grupy ryzyka.

Choć Polski badanie IPSOS dla Światowego Forum Ekonomicznego nie objęło, z krajowych badań wiemy, że w naszym kraju opinie na temat szczepionek przeciwko COVID-19 rozkładają się mniej więcej po równo. Według sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” opublikowanego tuż przed Sylwestrem, 47 procent Polaków deklaruje, że „zdecydowanie” lub „raczej” zaszczepi się przeciwko COVID-19. 44 procent ma natomiast sceptyczny stosunek do szczepionki. Zbliżone pod względem skali wyniki notowane są w innych sondażach od mniej więcej października.

Zarazem jednak jest jasne, że akcja szczepień nie osiągnęła jeszcze w Polsce masowej skali - co śladem Wielkiej Brytanii i USA mogłoby sprawić, że proporcje zaczęłyby się zmieniać. Sprawne prowadzenie masowych szczepień przy jednoczesnych skutkach ubocznych występujących jedynie na śladowym poziomie - wydaje się, że nic lepiej nie przekona wątpiących. Tym bardziej, że do części z nich przekonujący za pośrednictwem tradycyjnie rozumianych mediów i tak nie dotrą. IBRiS zapytał badanych, skąd czerpią wiedzę o bieżących wydarzeniach w kraju i na świecie. Wśród osób, które zadeklarowały, że głównymi źródłami są dla nich serwisy informacyjne, gazety czy tygodniki zamierza się szczepić 64 procent. Wśród tych, którzy czerpią wiedzę przede wszystkim z mediów społecznościowych, odsetek ten spada do 46 procent.

Szczepienia docelowo mają być prowadzone z pomocą kilku różnych preparatów. W Europie dostępna jest na razie tylko jedna - chronologicznie pierwsza. Pierwsze zarejestrowały swoją wspólną szczepionkę Pfizer i Biontech. W Europie i w Polsce występuje ona pod nazwą handlową Comirnaty. W Stanach Zjednoczonych jest już (od 19 grudnia) zarejestrowana także szczepionka innego amerykańskiego koncernu - Moderny. Jej rejestracji w Unii Europejskiej można spodziewać się nawet w najbliższych dniach. Kluczowe spotkanie ekspertów mających ocenić jej działanie zaplanowano na 6 stycznia. Obie amerykańskie szczepionki cechuje bardzo wysoka skuteczność. Podstawową różnicą między szczepionkami Pfizera/Biontechu i Moderny, jest to, że ta pierwsza wymaga bardzo niskiej - trudnej do osiągnięcia poza wyspecjalizowanymi laboratoriami - temperatury bardziej długotrwałego przechowywania. Potrzeba do tego aż -60 stopni Celsjusza, co mocno komplikuje kwestie logistyczne związane z jej dystrybucją.

Na europejską szczepionkę Astry Zeneki - tzw „oksfordzką”, bo szwedzki koncern tworzy ją we współpracy z naukowcami z Oxfordu - do niedawna będącą jednym z faworytów w farmaceutycznym wyścigu - trzeba będzie natomiast jeszcze poczekać. W trakcie testów klinicznych doszło bowiem do błędów, które przyniosły dość nieoczekiwane wyniki - i faza badań klinicznych jest w wypadku tej szczepionki obecnie powtarzana, o czym szerzej za moment.

Szczepionki Pfizera i Moderny mają dość zbliżoną zasadę działania. Obie (podobnie jak trzecia propozycja, nad którą prace jeszcze trwają, niemieckiej firmy CureVac) oparte są na mRNA, czyli na wycinkowym fragmencie kodu genetycznego (RNA) koronawirusa odpowiedzialnym za produkcję tzw białka S (od angielskiego „Spike”, czyli „kolec”). To białko, które pozwala koronawirusowi wnikać do naszych komórek. Podając odpowiedzialny za nie fragment mRNA w szczepionce niejako oszukujemy nasz organizm, przy okazji „ucząc” go wytwarzania przeciwciał wymierzonych w kluczowe dla całego procesu infekcji SARS-CoV-2 białko koronawirusa. Właśnie na tym opiera się mechanizm odpornościowy uruchamiany przez szczepionki mRNA.

Choć metodologia opracowywania szczepionek nRNA jest relatywnie nowa, to nieprawda, że są one produktem całkowicie eksperymentalnym. Nad szczepionkami mRNA - wymierzonymi m.in. w Ebolę, SARS czy MERS - naukowcy z różnych ośrodków pracowali już przez dwie poprzednie dekady. Prowadzone są też badania nad szczepionkami i lekami mRNA mającymi pomóc w zwalczaniu niektórych typów nowotworów. Ta gałąź biotechnologii należy do w ostatnich latach do zdecydowanie najbardziej obiecujących, jeśli chodzi o perspektywy medycyny i farmaceutyki. Możliwość posłużenia się fragmentem kodu genetycznego patogenu w celu jego neutralizacji to wyzwanie, które podjęły do dziś setki, jeśli nie tysiące naukowców z całego świata. I to ich dokonania pozwoliły na tak błyskawiczne przeprowadzenie prac nad opartymi na mRNA szczepionkami przeciwko COVID-19.

Wśród naukowców, którzy przyczynili się do rozwoju technologii mRNA są też Polacy - choćby z zespołu prof. Jacka Jemielitego z Centrum Nowych Technologii UW. Jemielity zajmuje się badaniami nad mRNA od 19 lat. Na tym nie koniec. Gigantyczne postępy osiągnięte w dziedzinie technologii mRNA podczas wielkonakładowych prac nad szczepionkami przeciwko koronawirusowi, mogą szybko zaowocować postępami w nieco innych dziedzinach związanych z lekami mRNA. W 2020 roku prowadzone już były testy kliniczne szczepionek mRNA między innymi przeciwko nowotworom… piersi, płuc, prostaty i jelita. Paradoksalnie może się więc okazać, że pandemia i wywołany przez nią skok w dziedzinie wykorzystywania mRNA może zaowocować w niedalekiej przyszłości przełomem w walce z rakiem.

Inaczej jest natomiast ze szczepionką firmy Astra Zeneca. Choć ona również wymierzona jest w białko S, jest to tak zwana szczepionka wektorowa. Zastosowano w niej osłabionego i zmodyfikowanego adenowirusa (grupa generalnie niegroźnych wirusów DNA wywołujących łagodne infekcje dróg oddechowych i m.in. zapalenie spojówek), który ma transportować kod genetyczny białka S koronawirusa do naszych komórek, po to by mogły one zareagować wytworzeniem przeciwciał - i w konsekwencji odporności. Zasada działania tej szczepionki różni się zatem od mechanizmu, na którym oparte są szczepionki mRNA.

Zarazem jednak Astra Zeneca ma w tej chwili istotne problemy z dokończeniem procedury rejestracyjnej. W trakcie testów klinicznych doszło do błędu jednego z podwykonawców - w związku z czym części badanych podano o połowę niższą dawkę szczepionki. W dodatku wyniki testów wykazały rzecz zadziwiającą - wśród ochotników, którzy przez pomyłkę dostali mniejsze dawki szczepionki, jej skuteczność sięgnęła 90 procent, zaś wśród reszty badanych (według założeń), ledwie 62 procent. Badacze nie potrafili wyjaśnić tego mechanizmu.

W tej chwili trwa więc kolejne globalna próba kliniczna szczepionki Astry Zeneki - w jej ramach badane jest wyłącznie działanie tych niższych dawek.

Dopuszczenie do użytku każdej kolejnej szczepionki będzie znacząco zwiększało tempo akcji szczepień. Z drugiej strony, każdy nowy produkt będzie początkowo budził większy sceptycyzm osób generalnie spoglądających z ukosa na szczepionki przeciwko COVID-19. Niemniej to one wciąż pozostają naszą jedyną naprawdę skuteczną bronią przeciw pandemii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wyścig z koronawirusem staje się coraz trudniejszy. Trzeba szczepić szybciej. Tylko czym? - Portal i.pl

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto